Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

— Ho! ho! ho! — odezwał się pan Felix, wysłuchawszy. — Wiele-by o tém mówić potrzeba, co pan nam zarzucasz. Dziennika zadaniem: na jaw wyprowadzać wszystko i poddawać sądowi ogółu; milczéć się nie godzi... A co się tycze jątrzenia, któż to piérwszy dojada? kto wyzywa? nie my.
— Gdyby tak było — rzekł pan Grzegorz — czyż milczeniem nie skuteczniéj się często wojuje, niż słowem? Téj broni myśmy nigdy nawet ani spróbowali użyć...
Gość był, jak człowiek, który, stojąc na stanowisku i wyczekując zająca, nagle się z niedźwiedziem spotyka.
Tego rodzaju zarzutów nie słyszał nigdy i nie był przygotowany na ich odparcie. Westchnął jakoś boleśnie.
— Szanowny panie... — rzekł — gdyby się dziennik zakładał, wszakże kierować nim będziecie; przyjmiemy rady i skazówki i powodować się będziemy niemi. Co do metody postępowania i tego drażnienia niepotrzebnego, — choć my mniéj winni jesteśmy, niż Galileusze, — w istocie coś-by może się zmienić powinno... Zwrócę jednak uwagę Waszę na to, że właśnie w téj chwili na tém jedyném stanowisku, na którém nam, choć nieustannie karanym więzieniem i pieniężnemi sztrafami, poruszać się wolno, trzeba stanąć zbrojno i silnie, bo fraszka to, co dotąd nam groziło: gotują się wielkie na nas bi-