Pan Grzegorz się poruszył.
— W dwóch słowach go panu powiem! — zawołał. — Niech każdy robi to, co ma pod nosem, niech się stara być poczciwym i pracowitym, a najlepiéj tém się przysłuży ojczyźnie.
Wyjechał na ostatek pan Felix, a po odjeździe jego, pan Grzegorz długo nie mógł się uspokoić, w przekonaniu, że straszono go, aby wyłudzić ofiarę zbyteczną. Dydaś, żwawę chłopię, w którym rany od kul i pałaszów nie ostudziły serca, pozostawszy sam ze staruszkiem przy obiedzie, gdy na dziennikarzy w ogóle, a szczególniéj na Felixa użalać się zaczął, rzekł łagodnie i z pokorą:
— Może być, że pan Felix przesadza, ale coś być musi w tém... prawdą, bo i mnie już powiadano w Poznaniu, że się coś gotuje.
— Ale cóż u licha może się gotować? chyba rzeź niewiniątek! — zawołał zniecierpliwiony starzec. — Wszystkie środki przeciwko nam wyczerpano. poznoszono prawa, potworzono wyjątkowe... jesteśmy wywołańcami...
— Ja tam nie wiem, proszę kochanego pana, co to być może; — odparł Dydaś — ale dalipan, coś jest... Ludzie to czuja w powietrzu...
Grzegorz ramionami rzucił.
— Jedź-że jutro do Poznania — rzekł — i na-
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/55
Ta strona została skorygowana.