Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

słuchaj się. Nie lubię być pod obuchem jakiegoś nieokreślonego niebezpieczeństwa.
Dydaś, który miał z czasów swoich orężnych przyjaciół i znajomych dobrych w Poznaniu a niekiedy rad był odetchnąć i zobaczyć się z nimi, skorzystał ochotnie z przyzwolenia i pojechał.
Nie było go aż trzy dni i już stary zaczynał go o płochość obwiniać i o skłonność do próżniactwa, gdy się zjawił z posępną miną.
Pan Grzegorz mu tchnąć nie dał, zarzucając pytaniami:
— Cóż tam mówią? co słychać?
— Kubek w kubek — rzekł Dydaś — to, co tu rozpowiadał pan Felix, alem dotarł do mojego pułkownika, do redakcyi.
Tu Dydaś głos zniżył, jakby się podsłuchania obawiał.
— Prawo nowe się ma przeciwko nam gotować, to pewna — dodał — chcą Księztwo i Prusy Zachodnie oczyścić z Polaków, a Niemcami zaludnić.
Grzegorz aż się rzucił.
— Brednie! — zawołał. — W dziewiętnastym wieku takie experymenta się nie udają.
Dydaś, nie zważając, kończył:
— Nie wiem, cośmy zgrzeszyli, ale straszny hałas przeciwko nam, tak jak gdybyśmy mieli jakie parękroć sto tysięcy wojska. Co się gdzie