Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

Lubachowski ze strachu szeptał jakąś modlitwę. Rzuciła wejrzenie na biednego starca, ulitowała mu się, poczęła go ściskać i okazywać po sobie rodzące się męztwo.
— Siadaj, kochany ojcze... — rzekła — potrzeba się naradzić, otrząsnąć z tego biernego posłuszeństwa, które już dziś byłoby zapomnieniem najświętszych obowiązków. Mam je względem ciebie, względem dzieci i siebie saméj... Pamiętasz — poczęła, zmuszając się do spokojnego tłómaczenia — gdym wychodziła za mąż za Roberta... Szłam za niego z wiarą w jego serce, w szlachetność charakteru, w przywiązanie do mnie... Nie mogę powiedziéć, abym się zawiodła, alem nie znała świata i położenia jego. Robert był urzędnikiem, sługą... tych, których niechęć ku nam znaliśmy od dawna, a dla których ty zawsze namawiałeś do zgody, kazałeś ich kochać. Posłuchaj, dziś wszystko wyznać ci mogę... Porwano mnie od ciebie, pojechałam bez obawy, pełna zaufania w moim Robercie, nie wiedząc jeszcze, że w nim miłość ku mnie mogła być uczuciem, niezwiązaném z innemi, jakby rozrywką i zabawką chwil wolnych, po-za poważném zadaniem życia... Wiedziałam o tém, że ojciec jego i matka, rodzeństwo, wszyscy, byli najmocniéj ożenieniu ze mną, dlatego tylko, że byłam Polką, przeciwni. Już w drodze Robert zaklinał mnie, abym o tém i w ogóle o polskich rze-