Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

tchnęłam po przedłużoném tém przyjęciu, które się skończyło wieczerzą i szampanem, a po nim ponczem, aż gdyśmy z Robertem siedli do powozu i odjechali do naszego mieszkania. Chciałam mu się poskarżyć, żądać od niego pociechy; ale zaklął mnie, abym mu i sobie szczęścia nie zatruwała, dowodząc, że to są rzeczy uboczne, oddzielne, proces życia powszedniego, jak się wyrażał, z którym obyć się i przejednać było koniecznością. Zamykał mi usta, gdym się uskarżać chciała, i — dosyć dziwnie dla mnie — gdy ja mówiłam o najważniejszych życia zadaniach, on mnie zagadywał teatrem, galeryami, zabawami i wesołemi wiadomostkami o stolicy. Zmusiłam go niejako do krótkiego rozmówienia się o tém, co mi najstraszliwiéj na sercu ciążyło.
— Kochany Robercie — rzekłam — obiecałeś mi, że ani w rzeczach wiary, ani w mojém przywiązaniu do ojca, rodziny i narodu, nie będziesz mi stał na przeszkodzie. Matka twoja nie chce we mnie znać Polki... gdybym chciała dla ciebie tę najboleśniejszą uczynić ofiarę: ojczyzny się wyrzec dla ciebie — nie potrafię...
„Ale, kochana moja Marynko — przerwał mi — ja ci Polką ani katoliczką być nie bronię... nie wymagaj nawzajem ode mnie, abym ja stał się Polakiem. Widzisz, jaki u nas w domu patryotyczny panuje nastrój, jakie są uprzedzenia przeciwko ziom-