bności i będę prosił o protekcyą. Frejer mi nie daje pokoju, a Brause, gdyby mógł, utopił-by mię w łyżce wody... Wszelkiemi możliwemi sposobami starałem się pojednać z Frejerem, ale mu źle idą interesa... rachuje może na to, że się na mnie odrobi... Sekuje mnie ciągle... a Brause... nie lepszy... Nie zwykłem ludzi czernić, ale to zakała jest... i od niego się wszystkiego spodziewać można... O! to ptaszek!...
Pan Grzegorz, przybywając do Lubachówki, zastał w najbliższém swém sąsiedztwie trzech małych posiadaczy ziemi, Niemców. Mogło to było odstręczyć kogo innego od osiedlenia się. ale nie jego, który wyznawał braterstwo ludów, i starał się przez całe życie swoje pogodzić miłość własnéj narodowości z poszanowaniem innych. Gdy mu zapowiedziano, że z tymi Niemcami ciężką będzie miał przeprawę, odrzekł po prostu:
— A co mnie to obchodzi, czy oni Niemcy są, Włochy, Francuzi czy Cyganie? U mnie człowiek człowiekiem, byle-by poczciwym był...
Piérwszym, który się poznał z nim i dał mu dosyć korzystne wyobrażenie o tych Niemcach, którymi go straszyli, był niejaki Solinger.
Niegdyś obracał się on na większym święcie, był na urzędzie, a na starość zachciało mu się spo-