poprzedzał, do któréj wejście po kawałkach belek, zastępujących schodki, dość było niewygodne... Siadł na ławie i z kieszeni dobył fajkę staroświecką, porcelanową, na któréj był wizerunek Blüchera.
Nim czas miał ją nałożyć, Frejer siedział uśmiechnięty naprzeciw niego.
— Długo — rzekł — w domu was nie było!
— A! a! — odparł Brause — pół świata zbiegałem, tyle się na moją głowę interesów zwaliło... Ale to wszystko nic... Jesteśmy teraz w wigilią wielkich wypadków, do których przygotowani być powinniśmy, jeżeli chcemy z nich korzystać.
Na wyraz korzystać, oczki małe zabłyskały Frejerowi.
— Mówcież! — rzekł nagląco.
— Nie tak to łatwo — począł Brause. — Gotują się wielkie rzeczy... Tak, tak; Naostatek obiecuje się napewno, że i na tym kawałku ziemi, odwiecznie niemieckim, na który się ta szarańcza polska wcisnęła, my nareszcie panami będziemy...
— Dawno nam to należało — odparł Frejer. — Tu do téj pory polski szlachcic i polski chłop rej wodzą... Myśmy gośćmi, ale gdy się poczęła heca z duchowieństwem ich, ja zawsze przepowiadałem, że i do wojny z Polakami przyjść musi. Ameryka dla nich otwarta, niech tam sobie wędrują, a nam ziemię zostawią.
— Tylko, że czekać na to, aż oni, gdy im słu-
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/87
Ta strona została skorygowana.