żba wojskowa dojé, powynoszą się jeden za drugim — przerwał Brause — za długo-by było. Trzeba ich zmusić, aby precz szli ztąd...
Frejer głową kiwnął potwierdzająco.
— A jak? — spytał.
Brause się zamyślił.
— Mądrzy ludzie — rzekł — sposób na to wymyślili... Tutejszego chłopstwa nad granicami mało jest, znaczniejsza cześć powoli tu przywędrowała z Królestwa... Bóg wié, z oddalonych gubernii, kto ich dawniéj o paszporty pytał? — a dziś, kto zabroni tych, co ich nie mieli, choćby lat i pięćdziesiąt tu przesiedzieli, wypędzić? Niech nazad wędrują zkąd przyszli.
Brause śmiał się, tak mu się ta myśl doskonałą wydawała. Frejer głowa potrząsał.
— Ja nie wiem, czy to tak łatwo zrobić, jak powiedziéć — odezwał się. — Wszakżeśmy ich przyjęli i dali siedziéć spokojnie: żenić się, dzieci wychowywać i do wojska je oddawać. Jakże tu nagle sobie samemu kłam zadać i kazać precz iść?
— Jak? — podchwycił Brause — a któż nas pociągnie do odpowiedzi za to, co my robimy? Podobało się nam nie widziéć — nie patrzyliśmy; zechcemy przejrzéć — toż wolno. Jesteśmy w swoim domu.
— A jużci, jużci — rzekł Frejer — tylko że, gdy chłopów zaczniemy wypędzać, trzeba będzie za-
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/88
Ta strona została skorygowana.