Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

— Na co tobie Lubachówka? — wtrącił Brause — myślisz, że nie wiem, iż ty swoje własne sprzedać wkrótce będziesz musiał!
Frejer się uśmiechnął szydersko.
— Jeżeli tak dobrze wiész wszystko, jak to, że ja sprzedawać będę!!
W oczy sobie spojrzeli.
— To mi wszystko jedno zresztą — dodał Brause — mnie się ten kawałek ziemi do mojego należy...
— Podzielim się nim — rzekł Frejer.
— Dajmy pokój niedźwiedź jeszcze w lesie — odparł Brause. — To, com ci mówił o wyganianiu, wkrótce prawem się stanie. Obcych poddanych w ogóle pozbyć się nam potrzeba... i nie dać im nawet pobytu. Wszyscy z nas korzystają, my z nikogo. Do uniwersytetów chodzi mnóztwo cudzoziemców, pocóż my mamy kuć na siebie oręże. Szlachta z Królestwa dobra kupuje; chłopi u nas czytać i gospodarować się uczą... Tylko co nie widać, jak nam chleb zabiorą...
Frejer zamyślił się mocno.
— Pleciesz mi niestworzone rzeczy — przerwał, podumawszy — że nam-by się tego chciało, to pewna, lecz gdzie to kto słyszał, aby po chińsku do siebie nie puszczać ludzi obcych, a swoim téż potém chyba drzwi zamknąć, aby od wojska nie uciekali!!
— Czemu nie? — zawołał Brause — musimy