— Ale oni mają prawa swe oddzielne... — rzekł Frejer — poręczoną narodowość...
Brause nie dał mówić sąsiadowi.
— Co ty rozumiész! — zawołał. — Prawa czas stanowi i łamie. Co my się kłaniać będziemy przed pergaminami! Wezwie się juryskonsultów, którzy dowiodą, żeśmy do niczego nieobowiązani.
Zniecierpliwił się trochę w końcu mówiący i dodał żywo:
— Nie pytaj, co się zrobi i jak; dosyć, że my pomagać musimy, abyśmy się pozbyli ztąd Polaków, a sami ich miejsce zajęli. Gotuj regestr tych, których wyprawić trzeba szubpasem do granicy...
Frejer ręce złożył.
— E! gdyby tak starego Lubachowskiego z Dydasiem, ekonomem i ekonomową, a zaraz za nimi i pana Franciszka, i pana Adama, i pana Jana, i pana...
— A są oni tutejsi, czy przybłędy? — rzekł Brause. — Bo gdyby się tu porodzili, rodzice się ich wcisnęli, dziadowie może... Zresztą i skłamać się godzi; gdy ich wypędzą, klamka zapadła. Powinieneś mnie zrozumiéć. Do takiéj roboty ludzie będą potrzebni.
— Alem ja gotów! — odparł Frejer. — Dość oni mi tu dojedli, czas odpłacić... Nie będzie można inaczéj Lubachowskiego wygnać, odbierzemy mu ludzi... sam z Dydasiem nie pójdzie na pole...
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/93
Ta strona została skorygowana.