Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

— Tobie jeden ten stary w głowie — przerwał Brause — ale będzie oprócz niego wielu do wyprawienia... Zawczasu trzeba szukać, wąchać, tropić, zkąd i kiedy przybyli... niech idą nazad. U nas dla przybyszów miejsca niéma.
Popatrzyli sobie w oczy; Frejer zbliżył się i uściskał sąsiada.
— My we dwóch tu podołamy — rzekł — nie werbujcie innych. Starczymy sami... skorzystamy sami... Cicho! cicho! Wiész, gdy szło o dzieci w szkołach, które do Niemców mają być zapisane, kto lepiéj nade mnie służył? Wiedziałem, kto się przezwał i kto został Polakiem; będę tak samo wiedział, kto nietutejszy...
Śmiała się pofałdowana twarz Frejera, a Brause myślał, czoło pocierał i Nordhauzerówką kilka razy popił kawę.
Posypały się potém nazwiska. Frejer kilka razy napróżno podsunął Lubachowskiego, żadnéj nie otrzymał odpowiedzi. Tém się stał niespokojniejszym i raz jeszcze Grzegorza poddał, jako najpilniéj zasługującego na wyforowanie z kraju.
— Wy nie wiécie, co to za ptaszek niebezpieczny — rzekł pośpiesznie. — On tu wszystkiém kieruje, radzi i prowadzi. Mało gada, wszędzie go czuć. Chłopi go słuchają, do niego idą po rozkazy i skinienia jego patrzą tylko... Przyjdzie do głosowania, jego i sąsiedzcy ludzie, jak jeden na kandy-