Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

obawiać się nie będę — zawołał Frejer — ale chłopak-by mi się był zdał... a w istocie mogłem go może przyciągnąć, bo żona ma siostrzenicę, jak-by na to urodzoną, aby mężczyzn zwodziła, a gotowa-by i za Polaka, byle za mąż... ale człowiekowi nigdy w porę nie przyjdzie na myśl, co ma robić...
— Szczególniéj tobie — rzekł Brause — i dlatego ja chciałem cię uprzedzić wcześnie, abyś gromadził wiadomości.
Powiedziawszy to, gość powoli po czapkę sięgnął.
— Czekaj, zlituj się... — chwytając go odezwał się Frejer. — Nic mi nie powiedziałeś ledwieś napomknął... Ułóżmy, co robić mamy?
— Jeszcze nie wiész? — zapytał Brause. — Spisuj tych, co nie są urodzeni u nas, co przyszli dawniéj, czy świeżo z-za granicy. Oni umieją podszyć się pod nasze nazwisko, a księżom łatwo metryki im podrobić... Pamiętaj, że im więcéj ich ztąd uprzątniemy, tém dla naszych kolonistów miejsca więcéj będzie i kraj się oczyści.
— Byle nam dali ziemię i pieniądze — zamruczał Frejer. — Wy — macie za swój trud wynagrodzenie... to pewna, choć się nie przyznacie do tego... Kto wié? dają wam może i na takich jak ja, pomocników, ale podzielić się nie zechcecie...
Brause się zarumienił z gniewu.
— Gadaj, gadaj takie brednie, jeżeli chcesz, abym cię pominął i osadził na piasku...