Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

— Nic nie mówiłem! nic! — przerwał Frejer nastraszony. — Między przyjaciołmi pożartować wolno... Wy, kochany Brause, opływacie we wszystko, wam dzieje się dobrze, a ja często nie mam złamanego szeląga. Służę i wam chętnie, i gdzie tylko interes Niemiec wymaga, a nic mam z tego nic!
Koso spojrzał nań gość.
— Myślicie, żem ja płatny? — zawołał.
Frejer nie odpowiedział... Zaplątana rozmowa nieostrożném słowem, ostygła, i tym razem Brause czapkę nałożył na głowę, spoglądając na wyjście z Lauby, które mu gospodarz sobą zapierał.
Owa przyjaźń, o któréj mówili oba, nagle się zapomniała i ustąpiła wcale odmiennemu uczucia; Brause miał minę kwaśną, a Frejer zdawał się gniewać sam na siebie.
— Słuchaj, Brause, mówmy otwarcie, — odezwał się, — jam człowiek biedny, stary, zmęczony, a przecież się na coś przydać mogę, bądź szczerym ze mną... Robić będę co każecie, ale o swoim koszcie... to niepodobna...
— Myślisz, że to-by ci się nie opłaciło! — rzekł sąsiad.
— Jak się wszystko skończy, — przerwał gospodarz, — głupi-by był ten, kto-by za to płacił, co darmo dostał, a wynagradzać się nie zobowiązywał.
— Brause walczył z sobą. Stała na stole Nord-