Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 2 page 19 part 1.png

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie? ani tak, ani nie! Mruk. Wygląda przyzwoicie, może nawet sawant, ale, wszak to się bardzo trafia — być głupim sawantem.
Siostra aż krzyknęła:
— Wiciu! zkądże ta myśl! zlituj się, to najdowcipniejszy człowiek w Warszawie, noszą się z jego konceptami po wieczorach, rozrywają go!
— To zapewne dla nas parafianek tych drogich darów szafować nie widzi potrzeby, i zbywa nas, tak jak my jego przy obiedzie — naleśnikami...
Słyszałem tylko westchnienie w końcu i bardzo tęskny wykrzyknik Wici:
— Na całą noc po mięso posyłać trzeba!
Nazajutrz z całą strategią niewieścią Wojewodzicowa urządziła się tak, żeby oś i koło nie prędko były gotowe, powtóre, żeby Wicia miała sposobność bliżej poznać pana Kasztelanica. Nie byłem przytem, ale zostawszy mimowoli powiernikiem kuzynki, dowiedziałem się od niej około południa, iż rzeczy szły nie po jej myśli.
— Kasztelanica nie poznaję! — powiedziała mi ręce łamiąc — sto razy go w różnych widziałam towarzystwach, zawsze dowcipnym, miłym, ożywionym, pełnym taktu i chwytającym najobojętniejszych ludzi za serca... tu, jakby inny człowiek, zamyślony, nie swój, do słowa nie umie przyjść, mięsza się... wyraźnie się mięsza! Co to ma znaczyć! On, kasztelanic, nawykły bodaj do królewskich pokojów, do najświetniejszego towarzystwa, który nigdy głowy nie tracił, jak okradziony... Prawdziwie, pojąć trudno.
— A panna Wiktorja? — spytałem.
— Ale Wicia... to już łatwo się domyśleć — odparła niecierpliwiąc się Wojewodzicowa. — Wicia rusza ramionami, żartuje z moich pochwał i z niego, ma go za nieboże stworzenie.
U stołu sam już byłem świadkiem, że się to nie przywidywało jej, istotnie Kasztelanic był grzeczny, ale siedział zamalowany, milczący, patrzał i wpatrywał się w Wicię, która trochę szydersko z ukosa nań spoglądała... plątał się gdy usta otworzył, słowem i mnie wyglądał on, na biednego, skłopotanego człowieka. Ale choć to kobiety większy od nas w tem takt mają i sądzą zdrowiej, jam pierwszy dostrzegł iż w Kasztelanicu nie było to czem innem, tylko gwałtownem zajęciem się panną. Zrobiła na nim jej świeża piękność, jej prostota i szczerość takie wrażenie, że ów praktykant dworski przed dzieweczką naszą języka w gębie zapomniał.
Któż to tego nie wie, że człowiek najwymowniejszy kiedy na zimno miłość kłamie, a gdy Bóg mu zeszle szczęście prawdziwie, gorące, staje się trwożliwym, nieśmiałym i niezgrabnym? Tak mi też coś pan Kasztelanic wyglądał, ale Wicia nie poznała się na tem. Przyznała się potem że się jej podobał wcale, od razu go jednak osądziła jako biedaczka i ledwie dlań litość miała.
Po obiedzie Cześnik poprowadził tego potulnego gościa do gabinetu aby mu na rozwieszonej mapie pokazać jakby się najlepiej dała urządzić równowaga państw europejskich. Dwie kobiety i ja wyszliśmy na ganek. Na twarzy i w oczach Wojewodzicowej widać było że chciała co najprędzej dobyć z siostry wrażenie, jakie na niej uczynił kuzynek mężowski.
— A coż mówisz o kasztelanicu? — zapytała — prawda! miły, piękny, i...
Wicia się zaczęła śmiać.
— Dlaczego ty tak go protegujesz? — chyba że Warszawiak, moja ty zepsuta Warszawianko... My na wsi, pro-