Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 2 page 19 part 2.png

Ta strona została uwierzytelniona.

staczki, czegoś więcej od mężczyzn wymagamy nad zgrabną fryzurę, nad twarzyczkę białą, rączki ładne i uśmieszek zalotny? powiedz mi, do czego się to takie stworzenie zdało? Do szambelanowania całe życie. Za młodu noszą ogony jako pazie, na starość przystawiają krzesła we dworze, zawsze czyimś będąc cieniem, podszewką, nigdy sobą, ani z tego żołnierza nie zrobisz, bo siły i zdrowie nie potemu, ani gospodarza, bo by się na wsi zanudził.
...Ja w mężczyźnie wymagam energji, siły rozumu, i uczucia godności... Ma mi panować ktoś, niechże wyższość jego będzie widoczną, niezaprzeczoną. To moja siostrzyczko nowy gatunek mężczyzn, poprostu powiedziawszy, z pierza tylko...
— Ależ moja ty wybredna Wiciu — oburzyła się siostra — przecie uważałaś gdy mówił, co za rozum, dowcip...
— Czy mówił? nie słyszałam nawet żeby się odezwał czem innem jak potakującym uśmiechem, tak lub nie — jednej myśli, jednego zdania!
— A dziś zrana na przechadzce?
— Moja ty droga, bawiłyśmy go, tyś wywoływała z niego opowiadania, dłuższe jakieś myśli, napróżno, co począł to wątku zabrakło. A! już twarz jak twarz, ale głowa...
— Czekajże no, czekaj! nim się ta oś naprawi, poznasz go lepiej, zmienisz zdanie.
— Bardzobym rada, bo dotąd tak nudny a tyle mam z nim kłopotu w domu, że gotowabym pójść sama do kuźni kowalom pomagać.
Wojewodzicowa ruszyła ramionami.
Dzień ten zeszedł bez ważnych wypadków i nie sprowadził zmian żadnych. Przy wieczerzy Kasztelanic patrząc na Wicię, siedział milczący znowu, ale tak dziwnie pogrążony iż mi się doprawdy śmiesznym wydał. Wojewodzicowa przypuszczała, że go polityka Cześnika tak zmęczyła, a prawdę rzekłszy, mogłoby to być, bo Cześnik poczciwy, zacny, okrutnie stawał się nudny i rozwlekły, gdy go kto grzecznie słuchał. Przy wieczerzy wszyscyśmy ziewali. Żeby nie zamęczył gościa, ostatecznie zręczna Wojewodzicowa urządziła się tak, iż zaraz po wieczerzy rozeszli się wszyscy. Ja już też kroczyłem do oficyny, kiedy ona ze znaną mi żywością swoją, porwała mnie bez ceremonji za rękę i zatrzymała.
— Czekajże, potrzebuję ciebie. Spodziewam się — rzekła — iż alboś się już domyślił sam po co tu sprowadziłam Kasztelanica, albo jeśli ci to mówić potrzeba, tajemnicy uczciwie dotrzymasz. Masz w tem swój własny interes, bo będziesz do sądnego dnia tu siedział, jeśli Wici za mąż nie wydamy. Słuchajże, ja idę do ogrodu w wielką ulicę, a ty ruszaj po Kasztelanica i natychmiast mi go z sobą tylną furtka przyprowadź, tylko tak, żeby Wicia nie widziała.... Rozumiesz?
— Rozumiem... Natychmiast? — Idę już.
Wbiegłem do pokoju gościnnego, Kasztelanic się przechadzał zamyślony... Zobaczywszy mnie zdziwił się.
— Przepraszam — rzekłem — za te odwiedziny w porze niewłaściwej, ale jestem posłem Wojewodzicowej i rozkaz spełnić musiałem. Czeka na nas w ogrodzie, mając coś pilnego z panem do pomówienia.
— Służę, bardzo chętnie — rzekł Kasztelanic żywo — chodźmy.
Poprowadziłem go kędy może w życiu nie bywał: przez dziedziniec kuchenny, zatyłkami, opłotkami do małej furtki, a potem znaną mi ścieżynką w aleję, gdzie się już niecierpliwiąc a tupiąc nóżkami i koreczkami wybijając w ziemi dołki, kręciła Wojewodzicowa.