Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 3 page 36 part 1.png

Ta strona została uwierzytelniona.

lanicowi. Ja sobie jak zwykle też na szarym końcu; doskonałe stanowisko dla obserwatora; oprócz domowych nie było nikogo obcego.
Ledwieśmy siedli, poczynają zupę obnosić, ale stary Wojciech idący z talerzem, aż się trzęsie ze śmiechu i co krok zrobi to prychnie... Wicia czerwona jak piwonja i drżąca... my nie rozumiemy nic. Wojciech co miał był podać pierwszy talerz ojcu, panu Cześnikowi wedle zwyczaju, albo już Wojewodzicowej, wprost z nim kroczy do Kaszlelanica, ręka mu się trzęsie, stawiając mało nie rozlał i jak oparzony odskoczył tuląc kułakiem nieposłuszne usta...
Kasztelanic spojrzał w talerz z początku obojętnie...
Był pełniuteńki po brzegi czarnej polewki...
Obrócił oczy na pannę Wiktorję, która śmiało wzrok jego zniosła, jakby mu powiedzieć chciała potwierdzająco:
— Nie mylisz się pan, tak, jest to czarna polewka.
Cześnik zbladł jak chusta, popatrzył z wymówka na córkę aż mu łzy w oczach stanęły, i odsunął się nieco od stołu, ręce załamawszy. Wojewodzicowa wstała z krzesła zburzona i przysiadła gniewna, mnie się go żal zrobiło, ale patrzę co to będzie.
Siedzi mój Kasztelanic blady... chwilę jakby niepewny, co począć, potem się ocucił, podniósł głowę, uśmiech przeleciał mu po ustach; wziął soli, wsypał do zupy, dodał pieprzu, i jeść zaczął z apetytem.
Słucham i uszom nie wierzę. Stał się cud...
Gdy Cześnik nie śmie ust otworzyć, wszyscy jak zdrętwieli, milczący — Kasztelanic mowę, dowcip, śmiałość... naraz odzyskał.
— Wie pani — odezwał się odważnie do Wici — że to jest jedna z tych staroświeckich potraw naszych, której niesłusznie rolę tak smutną wyznaczono. Ja co nie bardzo dotąd zważam na to co jem, przyznaję się, iż polewkę tę spartańską bardzo lubię.
Wszyscy milczeli, Kasztelanic mówił ciągle:
— Smak jej prosty, szczery, nie sfałszowany żadnemi ingredjencjami, które czasem z potrawy robią lekarstwo — podoba mi się, a potem c’est une soupe parlante. Panie Wojciechu — odezwał się do kredencerza — żebyś też był łaskaw dać mi drugi talerz tej zupy.
...Gdybym był formalnym konkurentem której z pań, mającym szczęście i pozwolenie starania się o rękę, przyznaję, że ta zupa byłaby dla mnie smutna jak czarny całun; ale jako podróżny, któremu złamało się koło, który trochę podłamał nogi, a winien państwu wdzięczność za niezasłużoną ich dobroć dla siebie, polewka ta jest tylko jakby cudownem odgadnięciem smaku? Czyby mnie ten niedobry Teodor wydać miał z tym parafiańskiem upodobaniem w polewce? — spytał patrząc na kobiety.
— Nie? więc to zostało odgadnione... Niechże pani pozwoli — zwrócił się do Wici — abym jej za to podziękował.
Wicia słysząc go mówiącego tak żywo, łatwo... zmięszana, zawstydzona, zmartwiona, milczała. Wojewodzicowa darła chustkę, Cześnikowi płynęły z oczów łzy.
— W tem wieszczbiarskiem odgadnieniu, co dla gości może być najprzyjemniejszem, najsmaczniejszem — mówił Kasztelanic dalej — kobiety celują; instynkt prawdziwie zdumiewający.
— Ale dajże już pokój tej zupie nieszczęsnej! — cicho szepnęła Wojewodzicowa.
— Dlaczego? — spytał Kasztelanic, zajadając, choć okrutnie blady. — Pani przecież wiesz iż ja świadom dawnych obyczajów, zupy tej do siebie wziąć nie mogę, bom nie