Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 3 page 36 part 2.png

Ta strona została uwierzytelniona.

prosił szanownego Cześnika o pozwolenie starania się o niczyją rękę w jego domu. Zupa zaś bez tej formalności nie ma żadnego znaczenia. A ja... ja się żenić, starać, spieszyć z tak ważnym w życiu aktem nie myślę... Wszak pani mi to pochwali? — zapytał Wojewodzicowej.
— Dlaczego ja mam chwalić? — odpowiedziała.
— Dlatego że pani wiesz ze smutnego doświadczenia najlepiej — odezwał się poważniejszym tonem Kasztelanic — jak szczęście wszelkie niestałe jest i kruche... Zrywa je często śmierć, częściej charakterów niezgodność, brak tego współczucia, które chwilowo może do złudzenia zastąpić litość....
Patrzałem na Wicię, w twarzy jej malował się gniew, oburzenie... Oblewała się płomieniami i bladła, gryzła usta. Kasztelanic niezmięszany sam prowadził rozmowę. Starczyło mu skinienie, pół słowa do podsycenia jej.
— A! powiedz Cześniku — rzekł — dziś się płocho żenią, jak to nieraz i z jego ust słyszałem, a występnie potem rozstają... Nasza Warszawa przedstawia pod tym względem obraz prawdziwie smutny. Pani Wojewodzicowa pewnie poświadczy.
— Przecież są i bardzo przykładne małżeństwa — odpowiedziała od niechcenia kuzynka.
— Tak, są różne — mówił nieznużony Kasztelanic — znałem przykładne przez dwa tygodnie, dwa miesiące a nawet dwa lata. W końcu tego terminu prekluzyjnego trafiają się jeszcze znośne i przyzwoite, ale już to co je czyniło pięknemi jak sielanka, jak dytyramb świetnemi, zagasa. Uczucie im gorętsze, tem się prędzej wyczerpuje, a nieśmiertelne, mają tylko ludzie nieśmiertelni, których jest w ogóle mało... na wstyd ludzkości.
Podał w tem talerz próżny Wojciechowi, wznawiając prośbę o powtórzenie potrawy. Staremu się już śmiać tym razem nie chciało; widział, że się coś niedobrego święci, nalał i podał w milczeniu; Kasztelanic znowu opieprzył, osolił i jedząc mówił dalej:
— Dosyć byłem zawsze ciekawym starych naszych zwyczajów — mówił — są to szacowne zabytki dawnej prostoty... Wierzcie mi panie, że naprzykład ta czarna polewka wielką była ulgą dla domu... oszczędzała mu zawsze przykrej rekuzy, słów próżnych... pewnego rodzaju historyj i wypadku. Kawaler spojrzał, zjadł czy nie, ale przyjmował wyrok i ruszał z Bogiem. Wszakże to wiem, że ową czarną polewkę podsuwano tylko natrętnym ludziom i nudziarzom, z któremi się gadać nie chciało, i którym się małego figla wyrządzić życzyło. Przy wieczerzy bądź co bądź musiało być osób kilka. Był to wstyd publiczny. Z cichemi, pokornego serca ludźmi, postępowano delikatniej, rzucano im potajemnie u drzwi albo do gościnnego pokoju wianek grochowy, który mógł zostać tajemnicą między niemi a Bogiem... chwalić się nim nie było co. Na Wołyniu dawano harbuza do kieszeni kawalera, o czem ledwie zaufana pokojówka co go rzucała wiedzieć mogła; na Szląsku dawano koszyczek... zawsze cichutko i bez rozgłosu. Polewka była wypowiedzeniem domu głośnem i nieprzyjemnem zawsze, mało używanem po większych domach, częściej u drobnej szlachty, u której z kawalerów i do guzów nieraz przychodziło.
— Ale mój kochany Kasztelanicu — przerwała Wojewodzicowa, spoglądając na Wicię, której twarz zdradzała cierpienie i pomięszanie nadzwyczajne — jak skoro polewki nie mogłeś wziąć do siebie, bo ci też przeznaczoną nie była, dlaczego z takiem upodobaniem nas nią karmisz...
— Doskonały przedmiot do rozmowy! — zawołał Kasztelanic — i jeśli pozwolicie państwo, dodam tu wypadek z czarną