Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 3 page 37 part 1.png

Ta strona została uwierzytelniona.

pollewką, którego choć nie byłem świadkiem, alem go od matki słyszał opowiadanym. Miało to się przytrafić w domu niejakich państwa Zygockich. O córkę ich pannę Karolinę, która potem wstąpiła do klasztoru, starał się niejaki Pągowski, człek poczciwy, niepoczesny, serdeczny, ale nie miał jakoś szczęścia podobać się pannie. Próżno wzdychał, próżno patrzał bolejąco, próżno oczyma mówił jej więcej niż usty potrafił. Karolina miała wstręt, obawiała się go, niechciała. A że rodzice byli dość zatem, lękając się przymusu, pospieszyła się bez ich wiedzy kazać dać na wieczerzę czarną polewkę. Pągowski siadając zobaczył ją, padł na krzesło blady jak trup, oczy mu wywróciło, paraliż go tknął i nim z krzesła zdjęto biedaka, nieżył...
Wicia krzyknęła z cicha:
— Czyż to może być!!
— Bardzo być może, bo istotnie było — odparł Kasztelanic — są różne natury w ludziach; na niektórych uczucie działa piorunująco, na innych jak wolna trucizna, która trawi i niszczy... Dlatego zawsze z gwałtownemi środkami potrzeba nadzwyczaj być ostrożnym.
Spojrzał na Wicię — ona była istotnie do politowania biedną, łzy się jej w oczach kręciły, mięła swoją chusteczkę w rękach, strapiona, nieszczęśliwa... Można było odgadnąć jak żałowała pospiechu, widząc tego człowieka co trzech niedawno zliczyć nie umiał, tak ujmującym, śmiałym i rozsądnym. Ale zapóźno dowiedziała się o tem, zapóźno chciała wykupić tę polewkę uśmiechem strwożonym, pokornym. Kasztelanic był mowny i swobodny do końca, Cześnik natomiast nawet z polityki nic sobie nie umiał przypomnieć, podawano półmiski które odchodziły nietknięte. On jeden bawił milczących, on — Kasztelanic był niewyczerpanym.
Wieczerza jednak wydała się jak wiek długą.
Gość zwracał się prawie wyłącznie do Wici, a po wieczerzy nawet przysiadł się do niej, sam na sam w kątku, choć była strwożona, ośmielił ją, rozbawił, puścił się w opowiadanie, starając się jej okazać iż żalu do niej nie ma najmniejszego. Wicia się też uspokoiła, usteczka jej uśmiechnęły. Wojewodzicowa z nadzwyczajnem zdziwieniem ujrzała iż nigdy jeszcze tak blisko z sobą nie byli jak po tej polewce, ochłonęła, uspokoiła się, stanęła na straży aby im co, uchowaj Boże, tej rozmowy nie przerwało.
— Panie — mówił — powinnyście być bardzo miłosierne i pobłażające dla tych nieszczęśliwych, których mimowolnie, bez wiedzy ciągniecie za sobą, choć wam są natrętni, naprzykrzeni. Cóż oni winni że urok którym was Bóg obdarzył ciągnie ich i oszala!... Zbyt srogo się z nimi obchodzić serce dozwolić niepowinno — a tout peché misericorde. Muszę to zastósować i do siebie — dodał po chwili — pani po troszę... bardzo... winną jesteś, żem się tu dłużej niż miałem i byłem powinien zatrzymał, jeślim był nieznośnym gościem, jak ta ryba w naszem przysłowiu... nie chciej się pani za to gniewać na mnie.
— Ale ja... ja bynajmniej...
— Przynajmniej przebacz mi pani później... gdy pojadę... i zachowaj mi życzliwe wspomnienie. Ja z mojego pobytu, jakby ze snu i marzenia miłego jutro się zbudzić muszę... i w świat! Kto wie czy się w życiu jeszcze kiedy spotkamy.
— Jakto! jutro? — strwożona zawołała Wicia zwracając się ku niemu — na miłość Boga, ja... z tą nieszczęsną polewką... proszę pana... ojciec, siostra, golowi to przypisać mojemu zapomnieniu.
— Ale nie, nie, ja oddawna oznajmiłem mój wyjazd, niech o to będzie pani spokojną. Cóż za związek ma to z polewką, ja ją tak lubię!