Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 4 page 52 part 1.png

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mówcie o tem — urwał sucho.
— Owszem, owszem — odezwałem się — dziś to już przyschło, stare dzieje... Muszą się wyspowiadać wam, bo nie uwierzycie, ale to był prawdziwie sądny dzień po wyjeździe waszym, a słowem szlacheckiem ręczę wam i przysięgam, z tego co wiem i wiem dokładnie, że panna Wiktorja od owej wieczerzy zakochała się w was na zabój, za mąż nie poszła, a po dziś dzień polewkę swoją opłakuje.
— Co pleciesz, mój poczciwy żołnierzu! — rzekł smutnie jakoś Kasztelanic — chciałbyś mnie widzę wbić w pychę, ale darmo. Co się stało, odstać się nie może.
Urwał potem rzucając mi ręce na szyję i dodał:
— Przed tobą, coś tego wszystkiego był świadkiem, przyznać się mogę, nie zdradzisz mnie. Wiesz, uwierzysz ty temu? oto ja się w niej dotąd kocham na zabój. Chciałem ją z pamięci wyrwać, zapomnieć, szukałem innych, ubiegło tyle lat, tyle wrażeń się przeżyło. Wicię tylko widzę przed sobą, z temi oczkami, jakby mi wyrzucała żem się nie upokorzył!
— Widzicie, kochany Kasztelanicu — przerwałem mu — to obraza pana Boga, który w serc dwoje wlał miłość, żeby dla jakiejś dumy i uporu czynić się dobrowolnie nieszczęśliwemi. Daję wam słowo uczciwie, ta biedna pokutnica was kocha. Co u licha! tyle minęło lat i strawiliście nareście tę niefortunną czarną polewkę, czemużbyście się do niej zbliżyć nie mieli, jeśli jak sami wyznajecie, serce się o to dopomina?
— Ja z oczu je straciłem obie — rzekł mój gospodarz — Wojewodzicowa jest dziś pono panią Kasztelanową, poszła za starego, którego myśmy Gwoździkiem przezwali, bo sobie wąsy szwarcował jakąś przemierzłą maścią, sperfumowaną niemi. Nawet nie wiem czy p. Wiktorja przy niej.
— Kasztelanicu — rzekłem — choć’em ja do tego nie wprawny, ale rzeknij słowo, pójdę na zwiady i będę wam swatem.
Zawahał się.
— Dajno pokój, daj! — odezwał się — pozwalam dowiedzieć się, pochodzić, ale o mnie, o mojem sercu, ani słowa. Wy przywykliście szturmem brać żony i twierdze, ja człek spokojny, wolę inaczej.
— Ja was nie zmuszam, ale zróbcie krok.
— Chętnie.
— Dajecie mi pełnomocnictwo? Mam trzy dni czasu nim w arsenale amunicję mi wydadzą, rzucę wszystko a pójdę za waszą sprawą.
Uścisnął mnie serdecznie, dali do stołu, a ja ledwie zjadłszy pobiegłem na miasto.




Kasztelana, którego Gwoździkiem zwano, tem łatwiej było znaleść, że słynął z wielu wad i przymiotów i że się z niego po troszę wyśmiewano.
Pierwszy ze swej rodziny wlazł na drążek, a winien to był Stępkowskiemu, któremu za to zapłacił, że zaś sławny był ze skąpstwa, znudził p. Wojewodę, zamęczył i mówiono że mu w końcu dał poobrzynane dukaty.
Kasztelan Gwoździk pochodził z drobnej szlachty kędyś na Pińszczyźnie osiadłej, po ojcu wziął szóstą część wioseczki w której było pięć chat, ale się tak dorabiał umiejętnie, na wołach (mówiono i na wieprzach, choć się wypierał nierogacizny bardzo), na skórach, na wódce, na handlach, na kupionych z lasami majątkach, na frymarkach dobrami, że dorobił się w końcu pańskiej fortuny. Co lepsza czystej bez