Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 4 page 52 part 2.png

Ta strona została uwierzytelniona.

długów, o co panom było trudno, i w dodatku miał jeszcze znaczne kapitały.
Człowiek był prosty, ledwie jak kura pisać umiał, ale rachował doskonale i węch miał trafny, nigdy złego interesu nie tknął. Tak w pracy i skąpstwie doszedł lat blisko pięćdziesięciu, wszystko miał ino mu żony brakło, wyrok padł na Wojewodzicowę. Brzydziła się nim, bo był istotnie ani piękny, ani zgrabny, ale dobry gospodarz, człek stateczny, bogaty. Poszła z nim do ołtarza.
Ożeniwszy się Kasztelanisko walczyło teraz ze skąpstwem nałogowem i dumką nowonarodzoną, chciało się występywać a wąż w kieszeni siedział. Żona zręcznie wcale sterowała łodzi małżeńskiej, ale jegomość u steru siedział na oko.
Dowiedziałem się że mieszkali w najętym domu i że panna Wiktorja była przy siostrze, wspólnie z nią utrzymując gospodarstwo. Powiedziano mi, iż bogata panna, bo Kasztelan byt majątku i wartość podniósł, miała starających się, że szwagier z Pińszczyzny jej coraz sprowadzał innych, ale za mąż iść nie chciała.
Tegoż wieczora dobijałem się do bramy. Było służby dosyć na występ, ale w wolnych od reprezentacyj chwilach, lokaje drwa rąbali, a kamerdyner w piecach palił. Jeden tylko we fraku liberyjnym zostawał zawsze na straży.
Spytałem o pana i o panią, a żem był nieznajomy, i mój mundur jakoś im wyglądał niepocześnie, chcieli się mnie pozbyć. Byliby tego może dokazali, gdyby Pan Bóg wracającej ze służącą z kościoła panny Wiktorji nie przyniósł. Poznawszy mnie, wzięła z sobą.
Teraźniejszą Kasztelanowę, choć to nie wiele lat ubiegło, znalazłem bardzo zmienioną. Spoważniała, gorączka ją dawno opuściła, blada była i smutna. Widziałem że im przyniosę z sobą przypomnienie tej czarnej polewki, inaczej być nie mogło, miałem ją napisaną na czole.
Nie czekając aż kto co z tej beczki zacznie, wpadłem sam na Kaszlelanica, na jego afekt wierny... na...
Kobiety milcząco spojrzały na siebie.
— Mój panie Sebastjanie — odpowiedziała Wicia — jużem ja nie dziecko, rozumiem lepiej świat i ludzi, gdyby ten człowiek miał serce dla mnie, starałby się od tego czasu zbliżyć, zapomniałby dzieciństwa... Ale gdzie to tam na mężczyzny serce rachować!
Biłem się z sobą, czy im wyznać wszystko czy nie, naostatek mrugnąłem na samą Kasztelanowę. Zrozumiała mnie, po chwili wyszła do gospodarstwa Wicia, a ja do rzeczy.
Opowiedziałem jej otwarcie jakem Kasztelanica znalazł, i w jakiem usposobieniu, z jaką tęsknotą i żalem, i dodałem:
— Kasztelanowo, dajmy sobie ręce, uczyńmy szcześliwemi ludzi dwoje. Bawię w Warszawie trzy dni, niech choć pocznę snuć tę przędzę.
— Ale jak? — spytała kuzynka.
— Sposób prosty — rzekłem. — Wasz mąż go przecież zna, a nie był u niego. Niech odwiedzi, on musi oddać wizytę, będzie dobra zaczepka.
— Ja go zaraz wyprawię — zawołała kobieta.
— Jakto? zaraz? — spytałem.
— Każę mu pojechać, pojedzie — rzekła ruszając ramionami. — Nie ma na mężów jak ludzie starzy, bo to już ujeżdżone i chodzi na pasku.
Rozśmiała się sama.
— Mój dobre człeczysko! — dodała — ma powierzchowność pospolitą, ale rozum do pieniędzy jak rzadko i... niezawodny w domu.
Zadzwoniła: