Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 5 page 68 part 2.png

Ta strona została uwierzytelniona.

sznurkował, pytał i całą historję owej czarnej polewki wyszperał. Zląkł się tedy okrutnie.
Wieczorem gdy był pewny, że nic im nie przerwie rozmowy, wsunął się do Kasztelana Gwoździka. Miał zwyczaj szanowny ów pan, że cały dzień zmuszony swe drążkowe kasztelaństwo nosić na karku, i występować stosownie do tytułu, dopiero wróciwszy definitive do kancelarji powracał też do swych dawnych, prostych, wiejskich, kawalerskich nawyknień. Składał naówczas bogaty pas, kontusz, żupan, buty safjanowe, pierścień złoty, a brał kitel i buty kozłowe. Że zaś w dzień prostej wódki i kiełbasy z czosnkiem dla zdradliwej woni ich, tykać nie wypadało, biesiadę z owych czasów odkładał pod noc.
Zastał go Florek już po wódce, z wędzoną kiełbasą w ręku chodzącego po pokoju i wcale nie usposobionego do gawędy, raz że jej nigdy nie lubił, powtóre, że gdy jadł niecierpiał gadania, bo dwóch rzeczy razem nie robił z zasady, utrzymując że się w takim razie obie źle robią.
— Hę? — zawołał widząc go wchodzącego — czego? hę?
— Przepraszam wujaszka — odezwał się Pacukiewicz — ale jest interes, pilny...
— Ho! — zajadając kiełbasę i patrząc nań spytał Kasztelan — no, to tego...
Miało to znaczać: Gadaj!
Florek zbliżył się niemal do ucha i do kiełbasy.
— Czy to wujaszek nic nie wie, do kogo to Jejmość Kasztelanowa wysłała z wizytą i kto tu dziś był?
— A no? — wyjąknął Kasztelan.
— Wszakże to ów konkurent panny Wiktorji, w którym się ona kochała a może i kocha, co to ta sławna polewka omyłką.
— Hę? co? no to co? — przemówił wuj o niczem nie wiedząc.
Florek po swojemu pojętą opowiedział historję czarnej polewki, ten słuchał przerywając tylko zwykłemi: O! ho! itp. Nareście gdy się opowiadanie skończyło i kiełbasa razem, otarł usta i wąsy, począł chodzić po pokoju.
— To źle — rzekł — źle? hm! hm...
Potem odwrócił się do Florka:
— Spać! — rzekł.
— Ale cóż będzie wujaszku?
— Hm... tego... już co do tego, to te... ja... — dodał — spać!...
Siostrzeniec wiedząc, iż trudno co dobyć ze starego, pocałował w rękę i poszedł posłuszny.
Kasztelan w kitlu chodził długo, myślał, myślał, głową kręcił, uśmiechnął się w końcu do siebie, jakby z rozumu własnego zadowolniony i położył się spokojny.
Nazajutrz po owych kurczętach, przyszedłem około południa do mego Kasztelanica i zastałem go w równie dobrym humorze jak wczora. Powiedział mi zaraz w progu, iż był proszony na wieczerzę do Kasztelana. Ja że byłem z rana u nich, a nie miałem o tem od samej pani wiadomości żadnej, zdziwiłem się niepomału, ale myślałem, że wśród dnia zaproszenie dostanę, bo mnie się zdawało że i prawo mam do niego i z grzeczności wypadało mnie też zawezwać. Pokwapiłem się do domu czekając inwitacji, alem do wieczora wyglądał jej napróżno — nie nadeszła. Coś mnie tknęło, a trochem się i obraził, ale zbywszy się tego dopiero nazajutrz rano pobiegłem do kuzynki. Sługa mi w bramie powiedział, żem pani nie zastał.