Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 5 page 69 part 1.png

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciekawy nadzwyczaj tej Gwoździkowskiej wieczerzy, pobiegłem do Kasztelanica. Miałem nieszczęście tego dnia, bo choć wcześnie było, już z domu także wyjechał.
Markotny wyszedłem od niego, gdy tuż na Miodowej łapie mnie Kasztelanowa sama. Jechała karetą z panną Wiktorją, wskazała mi miejsce na przodzie. Ledwiem siadł, a ta chwyta mnie za rękę.
— Wiesz o wczorajszej wieczerzy?
— O niczem nie wiem!
— Pan Bóg nas od nieszczęścia uchował — cała w płomieniach zawołała ręce załamując kuzynka. — No! wierzże tu nawet takim potulnym mężom jak mój, co niby gadać nie umieją a figla splatać zawsze potrafią.
— Cóż się stało?
— Słuchaj! słuchaj! Wiesz zapewne, że mąż mój, własnym pomysłem wczoraj poprosił na wieczerzę Kasztelanica. Ani ja, ani Wicia do niczegośmy się nie mięszały, myślałyśmy że to grzeczność z jego strony. Okazało się co innego wcale. Ten niepoczciwy mój stary — alem też mu porządnie zmyła czuprynę, forytuje Florka do Wici, któryby za lokaja ledwie mógł być przyjęty. Wystaw sobie, sam wieczerzę zadysponował, ruszył konceptem i kazał zrobić czarną polewkę.
Przed wieczerzą zaś, jakkolwiek małomowny, ekskuzując się, że nie ma dobrego kucharza, że się w dyspozycje kuchenne nie wdaje, zrzucił wieczerzę całą na nas, dając do zrozumienia, iż myśmy ją dysponowały.
Wystaw sobie nasz przestrach i zdumienie! Wicia siadła do stołu, zbladła, krzyknęła i padła zemdlona. Rzuciliśmy się do niej wszyscy, a ja mimochodem swego jegomości... a już dalipan nie pamiętam, czym mu dała w ucho... ale coś oberwał.
Tartas, gwałt, desperacja! Szczęściem Kasztelanic miał rozum, zrozumiał figiel tego gbura. Wicia spojrzała nań przychodząc do siebie i oczy jej powiedzieć mu musiały, że była niewinną, obróciliśmy to jakoś w śmiech. Lękałam się, żeby jednak śladów po sobie ten wypadek nie zostawił, szczęściem Kasztelanic zaraz po wieczerzy, głośno, jasno i wyraźnie oświadczył się o rękę Wiktorji, a ona też niemniej dobitnie przyjęła go.
Słuchałem osłupiały. Wicia siedziała uśmiechając się.
— Cóż Kasztelan teraz mówi? — spytałem.
— A już ja ręczę! że gdyby miał jeszcze trzy panny na wydaniu, nie poradziwszy się ze mną, nie zrobi kroku... dostało mu się dobrze... Wystaw sobie tego gbura, który taką niedorzeczność w dobrej wierze popełnia, sądząc że mu się to uda.
— Więc kiedyż wesele? — spytałem lżej oddychając.
— O! natychmiast! Kasztelanic biega o wyrobienie indultu. Na co mają czekać. Jeszczeby mi mój znowu coś drugiego tak zręcznie wymyślił!!
Wiktorja milczała.
Opis przygody mi nie starczył, szczęśliwie się wprawdzie skończyła, alem był rad usłyszeć z ust Kasztelanica relacją o katastrofie. Pożegnawszy więc kuzynki, poszedłem szukać mojego zbiega. Ale zakochanego, który się przysposabia do wesela, będzie mądry, kto znajdzie. Tu był — już go nie ma. Tam go czekają, nieprzyszedł. Pełno wszędzie a nigdzie złapać.
Pomyślałem że najprędzej go w domu dosiedzę i rozkwaterowałem się w jego własnym pokoju, mimo kamerdynera, prawie siłą.
Nad wieczór wpadł i wprost mi na szyję.