Strona:PL JI Kraszewski Dawisona pierwsze lata w zawodzie dramatycznym Gazeta Warszawska 1888 No208 3C.jpg

Ta strona została skorygowana.

nawet niż pierwsze uczyniło wrażenie. Deklamacyę chwalili wszyscy, chód i manierę uznano lepszemi daleko. Niektórzy bezwarunkowo chwalili. Z tą pociechą w sercu skończył rok 1837. Na Nowy Rok trzeba było niemal cały dzień biegać z powinszowaniami i bilety rozsyłać. Poszedł najprzód do poczciwego, starego Kudlicza, do Kossa, do Dmuszewskiego, potém do Jana E...a i do pani Halpertowéj. Ubierała się właśnie, zostawił tylko bilet służącéj.
Dzień zszedł dosyć wesoło. Nazajutrz na prelekcyj Dmuszewski miał objawić zdanie swoje o drugiém wystąpieniu. Zaczął od długiego i dosyć nudnego wstępu o komedyi wierszem, o początku jéj w polskim teatrze i o saméj komedyi Mąż i żona, jedném z arcydzieł Fredry, malującém epokę, kraj, obyczaje, tak, że za historyczną uchodzić może.
Dmuszewski wszakże sądził ją ze stanowiska dramatycznego artysty i wskazywał, iż rola Alfreda wymaga nierównie więcéj elegancyi, wdzięku, swobody niż rola męża. Debiutant, mówił, miał w téj roli trzy wzory i trzech poprzedników: Aszpergera, Karasińskiego i Wittego. Następnie Dmuszewski przyznał mu dobrą deklamacyę, jasne pojęcie roli, i piękności poezyi; uznał, że przewyższył pierwszego i trzeciego, ale to, na czém im wszystkim zbywało — elegancyi światowéj — nie przyznawał i Dawisonowi... Na ostatek wdał się w rozprawę o fizyognomii kochanków, i jął dowodzić, że oko nieodbicie jest potrzebne kochankowi, i że Dawison ma małe oczy! Słuchając, podziwiał Dawison ten sposób oceniania gry, nie wiedząc, co o nim myśleć, i czyby w nim złośliwa jaka alluzya się nie kryła...
Prelekcya się skończyła. Dmuszewski wychodząc, złapał u drzwi Dawisona...
— No, jakże, moje serce, co myślisz o zdaniu mojém? — zapytał.
Dawison zmilczał,
— Nie podobało ci się?
— Szczerze powiedziawszy, nie — rzekł Dawison.
— A to czemu?
— Po cóż ogłaszać przed słuchaczami, że mam za małe oczy; dostrzedz to każdy sam