Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

nia człowieka, coś w nim przeczuwać i zgadnąć. Tu wzrok jego rozbił się o jakieś nieprzebite ciemności.
Nieznajomy mężczyzna ubrany był niewykwintnie, ale suknie miał jakiegoś niezwykłego kroju. Doktór postąpił naprzeciw niemu kilka kroków.
— Darujesz mi doktorze, rzekł przybywający głosem tak mało charakterystycznym, tak zimnym jak fizyognomia — że może nie we właściwej godzinie przybywam, ale obcy tu...
— Ja niemam godzin wyznaczonych, odpowiedział Mylius grzecznie — cały czas i wszystkie godziny lekarza do chorych należą. Jesteś pan dobrodziej cierpiącym?
— Tak, jestem nieco chory, zaraz to panu opowiem, odparł nieznajomy biorąc powoli krzesło i siadając.
Tymczasem oko jego, przelotnie i nie dając się pochwycić na uczynku, kilkakroć prześliznęło się po doktora twarzy.
— Choć to do rzeczy nie należy — dodał — ale winienem panu doktorowi zaprezentować się. Nazywam się Jan Walter. Rodzina moja pochodzi z Niemiec, alem się tu wychował. Tu, ma się rozumieć w kraju, nie w miasteczku, w którem bodaj pierwszy raz w życiu jestem. Bardzo młodo wydaliłem się za granicę, służyłem jako lekarz także w marynarce angielskiej.
— A więc kolegę witam, podchwycił podając mu rękę Mylius. Ścisnęli dłonie w milczeniu.
— Tak jest, odparł Walter. Znużony służbą w Indyach, w koloniach, zatęskniłem za spoczynkiem, chciałem powrócić do kraju mej młodości, to miasteczko zdało mi się spokojnem, cichem, i tu osiadłem.
Mylius słuchał, ale serce mu jeszcze nadto biło żywo wspomnieniem świeżego wypadku z wychowańcem, aby go to bardzo zajmować mogło. Potakiwał głową, myślał o Walku jeszcze.
— Jest-to klimat zdrowy, rzekł nareszcie roztargniony — tak — zdrowy, dla nas — ale nawykłemu do innego, do innych, do cieplejszych może...