— Czy dawno? spytał chłodno Walter.
— Dwadzieścia i dwa lata, mówił Mylius. Zrazu to dziecię, którem opiekowałem się jak własnem, było moją pociechą, wynagradzało mi stokrotnie moje starania i troskliwość, ożywiało mi dom pusty, stworzyło rodzinę, byłem szczęśliwym je pieszcząc. Alem jako człowiek niebacznym był, grzesznym samolubem. Pieściłem je dla siebie, nie chcąc, nie umiejąc przewidzieć, że je gubię, że nie daję mu hartu, którego wymaga życie. Walek wyrósł na genialnego, na zdolnego, na utalentowanego człowieka — ale bez serca. Geniusz który czuł w sobie, a moje pierwsze pieszczoty, duch wieku, który go owionął, uczyniły zeń istotę dla mnie niezrozumiałą. Coś z ody do miłości wydmuchniętego na pokaranie moje. Wrócił do mnie, świetnie skończywszy nauki, próżniakiem, fantastą, dumnym, nielitościwym, zdziwaczałym.
Gość słuchał z zajęciem, ale Myliusowego poruszenia nie podzielał, był zimnym, był zimniejszym może, niż nawet prosta grzeczność dozwalała — nieodpowiadał ani słowa.
Doktór westchnął i przerwał opowiadanie. Szybko otarł łzę, której się wstydził i począł żywo dalej mówić z nadrobionym uśmiechem boleśnym.
— Łatwo przewidzieć co się stało. Codzień nam z sobą, mnie staremu i zimnemu, jemu rozgorączkowanemu i zarozumiałemu, było ciężej — niemogliśmy się pogodzić, zrozumieć. Nareszcie dziś, z obojętnej, z powszedniej rozmowy, do jakich przywykłem był, których tysiąc zniosłem cierpliwie, — a w której starałem się o spokojny rozsądek, przyszło między nami do nieporozumienia, może z mej winy. Chłopiec mi przykre powiedział słowa, rozstaliśmy się.
— Jakto? on? zapytał gość.
— A! nie — ja mu mój dom wypowiedzieć musiałem — odparł Mylius prawie upokorzony. Byłem zmuszonym do tego, oddałem mu połowę mego majątku.
Słowa te ledwie potrafił wyjęknąć.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/105
Ta strona została skorygowana.