Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

— Ależ, może by się to załagodzić dało — rzekł nieznajomy.
— W żaden sposób — podchwycił Mylius. Chciał swobody, dać mu ją musiałem; alem winien mu był do wychowania, z mej winy może skrzywionego, które go próżniakiem uczyniło, dodać majątek. Oddałem połowę tego co miałem.
— Jakto?
— Podzieliłem się z nim, odparł spokojnie Mylius — nie mam dzieci. Bóg mi dał więcej niż potrzebuję dla siebie, zresztą ja pracować mogę i lubię, on się brzydzi pracą, i sądzi, że ona w nim zabije ten genjusz...
— Doktorze, przerwał gość dziwnie mierząc go oczyma, to bajka jakby z Tysiąca nocy. Daj mi twą dłoń, niech ją uścisnę, rozumiem cię, czuję, szanuję. Ale pozwól sobie powiedzieć, czy z najszlachetniejszych pobudek dając mu majątek, nie przyczyniasz się do utwierdzenia go w obłąkaniu? — on go straci.
— Nieochybnie — odparł Mylius — ale straciwszy będzie musiał o swych siłach się czegoś dobijać. Niemogłem zrobić inaczej, wierzcie mi, byłem dotknięty jego wyrzutami. Dzieciak śmiał mi odpowiedzieć na wymówki moje, że jego grzechy są winą mego wychowania — miał słuszność.
— I przyjął te pieniądze? rzekł zdumiony, z oburzeniem doktór Walter.
— Musiał, wcisnąłem mu je gwałtem — nie chciał — rzekł Mylius — raz przecie trzeba było pchnąć go, zmusić do życia czynnego. Stało się.
Mylius otarł pot z czoła.
Dwaj lekarze siedzieli przez jakiś czas naprzeciw siebie milczący. Na twarzy tego nieznajomego, który stał się nagle powiernikiem biednego Myliusa, powoli, jakby rozmarzało uczucie jakieś, zdawał się poruszonym wreszcie i pełnym współczucia.
— Prawdziwie, rzekł, po długiem milczeniu, które im obu ciężyło — zajęliście mnie żywo historyą swoją i waszego wychowańca, ale dla lepszego jej zrozumie-