Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

nia, dajcież mi nieco wyraźniejsze skazówki jego charakteru.
— Jest-to dziecię wieku, westchnął Mylius, nie mogę zbytecznie go obwiniać. Niewiem czy owiany doktryną jakąś, czy szałem, chciałby pochwycić w dłonie swe niewprawne więcej, niż one dźwignąć potrafią. Wszystko mu się wydaje złem w porządku tysiącowiekowym świata i wszystko to złe instynktem młodości i jej siłą — chce przerobić. Tymczasem jest to potęga burzy, która wywraca, nie tworzy.
— Narzekacie na ten objaw ducha, odpowiedział zwolna Walter — a ja wam powiem, że ten szał jest owocem naszej słabości. Któż go wychowywał? wy — niemoc starszych, ich odrętwienie rodzą w pokoleniu nowem te instynkta burzliwe.
— Być może, rzekł Mylius z westchnieniem — w innych wyrazach powiedźcie mi to, co ten młokos tak gorzko mi wyrzucał.
— Nie trapcie się wszakże całą tą sprawą, dodał gość. I nie mówmy o tem, abyście się nie poili goryczą. Ależ wasz wychowaniec, dodał Walter, zapewne nieopuści miasteczka?
— Nic nie wiem co z sobą zrobi, to pewna, że niezdolnym jest do śmielszych przedsięwzięć i nie łatwo mu przyjdzie się zdobyć na krok stanowczy. Sądzę, że wybierać się będzie, a nie pojedzie, projektów zrobi tysiąc, a nic nie wykona, ale wolnym jest...
Westchnął stary.
— Jemu otwarty świat, zapomni łatwo starego, ale dla mnie niewdzięcznego dziecięcia braknąć będzie, jestem sam jeden.
— Ja także przerwał Walter, podając mu rękę, ofiaruję wam niedołężną przyjaźń moją.
— Przyjmuję ją z zabobonną wdzięcznością, bo mi przychodzi jakby zesłana z niebios, w chwili, gdym utracił mojego wychowańca.
— Na pierwszym wstępię mam już do was prośbę — dodał po chwili namysłu przybyły. Mówią