w mieście, że tutejszy aptekarz sprzedaje swoją oficynę.
— Wiem o tem, dzieci go za nos wodzą, sprzykrzyło się im jeść chleb bez troski, myślą wynosić się na wieś.
— Ja jestem nabywcą gotowym, odezwał się Walter. Mieliście słuszność, że coś robić potrzeba, mam dyplom farmaceuty, zostanę aptekarzem.
— Wy? z zadziwieniem spytał Mylius.
— A no, ja, tak, rzekł nieznajomy.
— I kupilibyście u nas aptekę?
— Czemu nie. Daję wam pełnomocnictwo do układu z panem Skalskim.
Mylius się namyślił.
— Dobrze, odparł, ale wszystko tak nagle, dziwnie na mnie spada, że mi się opamiętać trudno. Co ten Walek z sobą pocznie?
— Będziemy go mieli na oku, rzekł Walter, nie rozmyślajcie zbytnio, a pomóżcie mi u Skalskiego, to was rozerwie.
Bierzcie kapelusz i idźcie do apteki, po drodze rozejdą się chmury z waszego czoła, nie trzeba wam siedzieć w domu. Wieczorem czekam u siebie.
Walter mimo zimnego pozoru odzywał się z taką szczerości pełną prostotą, z taką jakąś nakazującą powagą, że Mylius go usłuchał — czuł się podbitym, wziął za kapelusz i milcząc wyszli obaj razem w ulicę.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/108
Ta strona została skorygowana.