Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

ona zaskrzypiała przed ciekawym wędrowcem. Stary Jeremi mieszkający tu z żoną i dziatkami, wiedział dobrze, iż nikt nie przychodzi na cmentarz bez interesu, a posłyszawszy skrzypnięcie drzwi, wychodził pewny, iż zobaczy twarz pomięszaną człowieka szukającego dla kogoś miejsca spoczynku. Były dlań miesiące wakacyj w których plótł koszyki, nieobawiając się aby mu przerwano śpiewanie godzinek, którem sobie towarzyszył, ale miał też w innej porze bardzo wiele do czynienia. Latem dzieci i on bawili się swobodnie w ogródku kołkami odgrodzonym od właściwego cmentarza, wśród trochy warzywa i kwiatków.
Jeremi miał sobie powierzoną straż szczególną i pieczę nad niektóremi mogiłami i podejmował się jej chętnie, ale bardzo nią troszczyć nie potrzebował, gdyż nie było prawie przykładu, żeby krewni przyjeżdżali do nieboszczyków w odwiedziny, zwłaszcza po upływie lat kilku.
Gdy w lipcu, nad wieczór, zaskrzypiały drzwi cmentarne, Jeremi który się wcale tego dnia gości nie spodziewał, wysunął głowę z za węgła, i z podziwieniem zobaczył średniego wieku mężczyznę, powoli, cicho, jakby lękliwie wsuwającego się na cmentarz. Chociaż na pogrzebach porobił znajomość z całem prawie miasteczkiem, i nie było kogoby po imieniu nazwać nie mógł — tego jegomości, zdało mu się, że jeszcze jako żyw niewidział.
Człowiek to był ni stary ni młody, w latach średnich, twarzy smutnej, zwiędłej, ale rysów szlachetnych i pięknych. Ubiór jego równie jak twarz, niewiele o człowieku wnosić dozwalały — nie uderzał ani wykwintnością, ani zaniedbaniem. Nieznajomy zdawał się umyślnie starać, aby powierzchownością oczów na siebie nie zwracał — szedł też zwolna i stąpając lekko, bo sądził może, iż potrafi przesunąć się niepostrzeżony.
Ale stary, łysy Jeremi zatrzymał go oczyma w progu i ukłonem, nie mówił wprawdzie nic, choć wejrzenie pytało i zdawało się badać podróżnego po