Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

szydersko. Musiałem mu nareszcie wykazać, że ja nie byłem u niego na łasce, alem miał pewne prawa, że ten co mnie wychował, wziął przyszłość moją i szczęście na swe barki. Może być, dodał, iż wyraziłem się za drastycznie, doktór to wziął do serca, porwał się, rzucił mi w oczy jakąś sumkę pieniędzy, i kazał iść precz z domu. Otóż historya cała...
— Nie cała, odpowiedział Szurma, ale się reszty jej domyślam, jeżeli człowieka jak Mylius, któremu winieneś był wszystko od kolebki, który cię kochał jak własne dziecko, potrafiłeś przyprowadzić do tego kroku, wierz mi Luziński, z nikim na świecie żyć nie potrafisz...
— Będę żyć więc z sobą, i starczę sobie! — zawołał bohater, mniejsza mi o ludzi.
Inżynier popatrzał nań z politowaniem.
— Cóż ty teraz myślisz? zapytał surowo.
— Nie wiem jeszcze co pocznę, uśmiechając się odparł poeta — może popłynę do Ameryki, może sobie w łeb wypalę, (o czem wątpię).
— I ja! szepnął Szurma.
— Może zamknę się, aby stworzyć arcydzieło.
Szurma ruszył ramionami.
— Może się zakocham i ożenię.
— Ożenię, ale nie zakocham, przerwał gospodarz, — serce co kochać nieumiało tego poczciwego ojca, nie zdolnem jest kochać nikogo.
— Myślisz? spytał szydersko Walek.
— Myślę, że cię najsmutniejszy koniec czeka — dodał Szurma, a nie mam sobie do wyrzucenia, bym cię o nim zawczasu nie ostrzegał.
— Nie trwóż się o mnie, rzekł powoli ziewając młody chłopak, tymczasem zaś przyszedłem cię tylko prosić o chwilowe schronienie, bo nie wiem gdzie się podziać.
Szurma zmarszczył się.
— Daj mi pokój — ofuknął się — u mnie tu miejsca wcale nia ma dla fantastycznych jak ty gości. Tu mieszka praca ciężka, oszczędność surowa, rachuba ści-