Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

— Tak! długo to niepodobieństwo. Pan dobrodziej jesteś mieszkańcem tutejszym?
— Chwilowo, odparł Walek, miałem tu stosunki, ale zapewne ztąd wkrótce wyjadę.
— A! zapewne do Warszawy?
— Dotąd nie wiem.
— Okolica dosyć pusta?
— Jak u nas wszędzie.
Rozmowa szła ciężko. Luziński nie był tego dnia usposobionym. Baron rachował na butelkę szampana, ale wieczerzę miano mu podać w drugim pokoju, jak tu było Luzińskiego zaprosić — łamał głowę.
Przebąkiwali po słówku, gdy oberkelner sam osobiście zjawił się z kurczęciem tak wyrosłem, że mogło otrzymać maturitatis i nazwać się już kurą.
— Gdybym śmiał być natrętnym, ozwał się baron, i mógł prosić pana dobrodzieja jako ziomek, choć nieznany, na kieliszek szampana...
Walek lubił bardzo szampana, była to jedna z jego licznych słabości, gdyż i węgrzyn dobry go rozczulał, zachwiał się widocznie, baron skorzystał z tego.
— Chodź pan, młodzi jesteśmy oba, choć nieznajomi, czemubyśmy pogawędzić nie mieli?
Luziński wstał i poszedł, posłano po szampana w lodzie; rozmowa samą jego nadzieją się ożywiła, spoufaliła.
— Okolica mi się dosyć podoba — rzekł baron, mniej ludzie — może to wina tego, iż ich znam mało.
— Gdy ich pan poznasz lepiej, nie zyszczą na tem, jak w ogóle ludzie, przerwał Walek, ale kogóż pan tu poznał?
— A no, oddawna w Warszawie znałem pana Rogera.
Luziński się skrzywił i zmilczał.
— Pan zna Skalskich?
— Czy pana ta rodzina obchodzi bliżej?
— O! bynajmniej! rozśmiał się baron, alem ciekawy, czy to są obywatele wiejscy, zamięszani tu przypadkiem, czy...