się, rubaszne, odezwały się za płotem cmentarnym. Jeremi słuchał.
— Daję ci słowo, że tu wszedł na cmentarz, mówił głos pierwszy, jasny i harmonijny.
— A cóżby tu robił? przerwał drugi nieco schrypły i drżący, choć młody jeszcze.
— Któż go wie i kto go zrozumie? do tylu zagadek które nam zadaje od przybycia swojego tutaj, mamy jedną więcej. Włóczy się jak upiór po cmentarzach. Teraz dopiero ciekawe damy nasze zrobią z niego bohatera romansu.
Schrypły głosik śmiać się począł.
— Ja bym go prędzej posądził o zbiega z Lubelskiego więzienia, lub ukrywającego się kryminalistę. Na twarzy nie błyszczy mu nic szlachetniejszego, widać w niej raczej trwogę istoty, co się pochwyconą, odkrytą, odgadniętą być obawia.
— Cha! cha, rzekł pierwszy głos, gdybym pana nie znał, panie Luziński, a z twarzy jego także odgadywać począł, zaprawdę nie lepszych bym się doczytał rzeczy nad te, które pan widzisz w tym biednym człowieku.
Jeremi, który całej tej rozmowy słuchał mimowolnie, gdyż prowadzono ją dość głośno i blizko niego, wystawił głowę i ujrzał jakby komentarz do niej dwie miasteczkowe, znane sobie, choć rzadko widywane postacie, pana inżyniera Szurmy i Walka Luzińskiego, sierotki, wychowańca doktora.
Szurma był dorodny chłop, szerokich ramion, przystojnej twarzy, niewielkiego na pozór wyrazu, wysokiego czoła, oczów błyszczących, brunet — zdrów i silny. Walek Luziński, który mu prawie dorównywał wzrostem, stanowił uderzającą z nim sprzeczność; — był chudy, żółty, zgięty jak kwiat, którym wiatr miotał długo póki go nie skręcił, a na wykrzywionych ustach jego malowało się szyderstwo dumne i złośliwe. Łatwo w nim było poznać jednego z tych wydziedziczonych od losu, którzy zamiast z nim walczyć, wolą stękać nań, narzekać, nic nie robić i świat za własne
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/13
Ta strona została skorygowana.