Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

wszelkiego podobieństwa, nie było się nim co pochwalić. Walek spodziewał się coś przecie więcej, choćby od starych ludzi dowiedzieć się w Turowie. Milczenie pokrywało jeśli nie jaki dramat, to coś o czem synowi koniecznie dowiedzieć się było potrzeba. Dlaczegóż doktór, który musiał wiedzieć o powodach oddalenia się i ucieczki, nigdy o tem ani wspomniał?
— Wszystko ja to, bądź co bądź wyjaśnić muszę — zawołał Luziński, w ciemnościach tych żyć nie mogę. Choćby ojciec co przewinił, wina nie spada na mnie, któż wie padł może ofiarą prześladowania, niesprawiedliwości, potwarzy?
Widząc, że pani Pauze nie myśli mu przysłać kawy na górę (piękna wdowa miała w tem może pewną rachubę), Walek ubrawszy się, zszedł do jej pokoju i zastał ją, bez zwykłej chustki, bladą, interesującą, dosyć starannie ubraną, witała go czule i z zajęciem. Pierwszy raz przyszło na myśl Luzińskiemu, iż mogły nań być zastawione sieci, a jako człowiek nader praktyczny (mimo geniuszu) postanowił się mieć na baczności.
Pani Pauze, już gotową kazała podać kawę na swoim stoliku; przyniosła ją Jóźka uśmiechnięta.
— Ale to prawdziwie, odezwała się wdowa — same nowiny w miasteczku — pan wie? Skalscy sprzedali aptekę i dom.
— Doprawdy? kiedyż? komuż? tak nagle!
— Właśnie że to najdziwaczniejsza, iż się stało tak nagle, mówiła wdowa, czule wpatrując się w Walka, który oczy spuszczał przez ostrożność — wczoraj, słyszę, doktór Mylius poszedł do nich w imieniu tego nieznajomego jegomości co tu osiadł niedawno, i od słowa skończyli.
— Nie sądzę, rzakł Walek, tak sobie mówią, ale po cóż by temu nieznajomemu apteka?
— Mówią, że on także gdzieś w Ameryce, czy coś, był aptekarzem.
— I z Nowego-Yorku przyjechał tu w takiej mie-