Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

ścinie zakładać aptekę? rozśmiał się Luziński. E! nie pani, nie wierzcie temu, to być nie może.
— Tak mówią. Już nawet Skalscy podobno wsi szukają, czy też znaleźli.
Luziński się do rozpuku śmiał.
Miał może pewne do tego powody, ale na ten raz omylił się sceptycyzmem swym, gdyż rzeczy przeciw wszelkiemu prawdopodobieństwu tak stały jak mówiła piękna pani Pauze.
Porzućmy młodego człowieka w błogiem, na cztery oczy śniadaniu z piękną gosposią, (któremu przez dziurkę od klucza przyglądała się ciekawa Jóźka) a pójdźmy z poczciwym doktorem.
Na żądanie owego kolegi Waltera, Mylius jakkolwiek strapiony, powlókł się do apteki Skalskich. Wiemy, że tu mocne miano postanowienie pozbycia się kamienicy i interesu. Stary, poczciwy ojciec, naglony przez dzieci, nie mogąc sobie wyszukać kontrahenta w miejscu, wybierał się do Warszawy. Tłumoki już były popakowane, miejsce przez pocztmistrza zapisane na dyliżans idący z Brestia; familia z niecierpliwością wyczekiwała i podróży i jej skutków, gdy pod wieczór, do tak zwanej kancelaryi Skalskiego, wszedł pochmurny Mylius, i nic nie mówiąc, padł na kanapkę stojącą przy drzwiach.
Od czasu, gdy Skalski postanowił rzucić aptekę, daleko mniej względów czuł się obowiązanym okazywać Myliusowi, oburzyło go prawie to poufałe, milczące, bez ceremonii padanie w jego pokoju na kanapę — nawet bez przywitania. Odwrócił głowę kwaśno.
Doktór myślał, naprawdę rzekłszy, więcej o swej biedzie, niż o swem poselstwie, zadumał się.
— A więc ja pierwszy mam wam powiedzieć: dobry wieczór? — hę? zapytał niby szydersko aptekarz.
— Czy to my się od wczora znamy? — rzekł na to zimno Mylius, mamże cię częstować tym formularzem grzeczności! A! stary, stary! Ja przychodzę za interesem, nie żeby ci dawać — dobry wieczór.