— Jeźli aptecznym, to darujcie — ja już przestałem się zajmować apteką, odparł Skalski.
— A! to ci winszuję, rzekł doktór, boś się domyślił tego co ci dawno wypadało uczynić, nie miałeś zdolności i powołania do rzemiosła.
— Rzemiosła? sztuki przecie! poprawił Skalski.
— A więc sztuki, — mówił doktór powoli. Sprzedałeś więc aptekę i sztukę?
— Nie, ale jadę jutro rano do Warszawy, gdzie mnie kontrahent czeka.
— A! dobrze! co ci dają?
— Co mi dają? powtórzył Skalski zakłopotany, na cóż to doktorowi?
— Możebym dał więcej, albo mniej? rzekł Mylius.
— Przecież doktór nie możesz być aptekarzem?
— Tak, ale mogę mieć aptekarza. Wystaw sobie Skalski, jakby to było pięknie, mieć aptekę w ręku i karmić pacyentów lekarstwami bez miary, a ciągnąć do kieszeni i za wizyty i certum quantum od leków? hę?
Skalski popatrzał nań, jak pospolicie mówią, jak kozioł na wodę, nic nie rozumiał.
— Po cóż to te żarty — dodał.
— Ale ja, co do nabycia apteki wcale nie żartuję, zawołał doktór, zapewne jej sam nie kupię, mam jednak nabywcę, bardzo seryo. Co za nią chcesz?
— Seryo? spytał Skalski.
— Bez żartu.
— Oto jest przygotowany inwentarz, zawołał udobruchany nagle aptekarz, taksy materyałów jak najumiarkowańsze, przepatrz pan. Ślicznie zaopatrzona oficyna, nie ma rzeczy którejbyś pan nie znalazł, dobór, świeżość nadzwyczajna. Na dowód powiem panu, że co roku sam robiłem rewizyą, i cokolwiek było zwietrzałego, nad psutego, nielitościwie w rynsztoki rzucałem.
— A wiem, odparł doktór, bo w roku przeszłym wyrzuciliście Nux vomica, którą dzieci pogryzły i mało się nie potruły.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/133
Ta strona została skorygowana.