Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

spisywał i na kartce papieru podał Skalskiemu napisaną cenę, biorąc znowu na kapelusz. Aptekarz wahał się, naostatek podniósł dłoń: — Zgoda — rzekł, ale któż nabywca?
— Nabywcą jest nieznajomy ten przybylec, którego ja wczoraj nieco bliżej poznać miałem przyjemność, zowie się Jan Walter, jest magistrem farmacyi, ale jako lekarz, służył długo w marynarce angielskiej.
— Obcy człowiek?
— Nie — pochodzi z tego kraju, chociaż z niego oddawna wywędrował, chce się tu na nowo osiedlić. Ponieważ rzeczy są skończone, przyjdę tu jutro z nim razem.
— Tak, na śniadanie, przygotuję śniadanie, zobaczy dom, nie szkodzi żeby pomiarkował z kim ma do czynienia, zawołał Skalski, zacierając ręce. Dalipan oddaję mu tanio, a! gdyby nie dzieci, gdyby nie dla dzieci.
Westchnął. — A po coś dudku stary tak dzieci wychował, że ci kołki na nosie cieszą? zapytał Mylius, masz to na coś zasłużył i ty i ja.
— Jakto i ja? zapytał Skalski.
— Ja mojego przybranego synka wczoraj wygnać musiałem z domu, zawołał Mylius, ale to był przybrany syn, a ty swych dzieci wypędzić nie możesz, biedaku.
Skalski się poskrobał po głowie.
— Czekam ze śniadaniem, zawołał.
Mylius kiwnął tylko głową i powlókł się powoli do dworku zajmowanego przez Waltera.
O człowieku i jego mieszkaniu najdziwaczniejsze chodziły wieści, szerzyli je słudzy używani do rozpakowywania i ustawiania sprzętów, gdyż zresztą nikt u nieznajomego nie bywał. Nie robił on z nikim znajomości, oprócz mieszczan i rzemieślników, a i tych w domu u siebie nie przyjmował. Opowiadano więc cuda o najosobliwszym sprzęcie tego domu, i sposobie w jaki był urządzony. Mało to obchodziło Myliusa, ale na ten