Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

beów, choćby wymoczkiem niewidzianym w mikroskopie, pognałbym za nim pewnie, ale człowiek...
Mylius się uśmiechnął.
— Kochany kolego, wierzcie mi, że i między ludźmi są nieobserwowane rodzaje, a chociaż Skalski do nich nie należy, może w rodzinie jego znajdzie się jaka nowo centkowana odmiana, hybrid rzadki...
— Antropologii dałem za wygranę, odparł Walter, i mogę się obejść bez tego genus, Skalski nic ciekawego pono zresztą.
— Obraziłbyś na siebie.
Doktór Walter zamyślony poszedł do zwierciadełka niewiedzieć po co, popatrzał w niem długo na bladą twarz swoją, i po pauzie rzekł do doktora:
— Ale jest-li to konieczne?
— Myślę, że nieuniknione. Po co macie okrywać się jakąś niepotrzebną, śmieszną tajemnicą, okazywać rodzaj wzgardy dla ludzi... Wierzcie mi, to wyższym umysłom nie przystało.
— Macie zupełną słuszność, ani słowa, odparł Walter, tylko... tylko... to bieda, że ja się wam na żaden sposób teraz tłómaczyć nie mogę.
Mylius ruszył ramionami.
— A ja, nie potrafię się nic domyśleć, bom niedomyślnym się urodził, odparł. Bądź co bądź, pójść na chwilę do Skalskich nie zawadzi.
To mówiąc, spostrzegł doktór szachy porozrzucane na stole.
— Co widzę! gracie w szachy?
— Hę? a wy?
— Namiętnie, ale nie mam z kim.
Spojrzeli na siebie, i podali sobie ręce.
— Siadaj, rzekł Mylius, ciężko mi do domu powrócić dla tego niewdzięcznika, zagrałbym partyą.
— I ja też... ale czekaj... zrobię dwie szklanki groku z rumem, który sam na Jamajce kupiłem, potem siądziemy...
Walter w istocie poszedł po wodę, cukier, przyniósł flaszę, spreparował dwie nie szklanice, ale puha-