Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

Dlaczego nazajutrz, pod wieczór, po długich przechadzkach i rozmysłach różnych, Walek Luziński znalazł się na cmentarzu tym, pod lipami, z tego podobno on by się sam wytłumaczyć nie umiał. Zostawiony sobie, błąkał się, a że tu za studenckich jeszcze czasów często z towarzyszami się zabawiał, jakieś wspomnienie dziwaczne zaprowadziło go kroki machinalnemi — na plac dawnych igraszek. Myśl także błądziła pono około lat młodości, gdyż chciał sobie przypomnieć, czy w tych czasach nic o rodzinie, o ojcu i matce nie słyszał. Ale w pamięci nie pozostało żadnego śladu. Naówczas przyszło mu na myśl, że gdy był dziecięciem i chodził do szkoły, lubił go dosyć kanonik Bobek, i okazywał dlań wielkie współczucie. Winien je był Walek zdolnościom, które się w nim natenczas objawiały. Ksiądz Bobek przed laty dwudziestu, był rzeźkim staruszkiem, żył on jeszcze, przynajmniej nie słyszał nigdy Walek by go kto inny zastąpił, ale co się to z nim stać musiało! Naówczas miał pewnie lat sześćdziesiąt, teraz ośmdziesiąt kilka, był to więc zgrzybiały starzec. Walek, który prawie nigdy teraz do kościoła nie chodził, nie wiedział nawet czy nabożeństwa odbywał, czy się na miejscu znajdował. A zdawało mu się, że jeźli kto, to ksiądz Bobek, od tak dawna tu zamieszkały, znający wszystkie stosunki miejscowe, mógłby był go objaśnić o rodzinie.
Z tą myślą walcząc, powoli wszedł na cmentarz, posunął się ku dziedzińcowi, i dodając sobie odwagi, postanowił zapytać przynajmniej o starego kanonika. W dziedzińcu cicho było prawie jak na cmentarzu, w sieni probostwa nikogo, a w lewo, po otwarciu drzwi, ujrzał Walek starego w siwej kapocie jegomości, który w przedpokoju siedząc, bardzo starannie gruszkę obierał z łupiny.
Służący popatrzył na przybywającego, starając nie rozkroić misternie odejmowanej skórki w spiralną linię zwiniętej — i czekał zapytania.
Walek się obawiał być śmiesznym, gdyby spytał