Kanonik bardziej jeszcze, podniósłszy głowę, patrzał w oczy Luzińskiemu, czoło mu się zachmurzało.
— Wypędził mnie, nie wrócę już tam, kończył przybyły, a że muszę o sobie sam myśleć, właśniem przybył do księdza kanonika dla informacyi. Nie wiem nic o matce, nic o ojcu. Ich stan, położenie, losy... nie mogły być zupełnie niewiadome księdzu kanonikowi? możebyście raczyli mnie objaśnić?
Kanonik zamknął brewiarz, usta zacisnął, milczał i myślał, stał się prawie surowym.
— Przecież doktór Mylius musiał wam o tem coś mówić? — zapytał w końcu.
— Nigdy nic.
— Nigdy? nic? — powtórzył ks. Bobek, hm! to musiał mieć słuszne do tego powody... a ja... tu kanonik się zaciął nieco, jakby mu ciężko było to powiedzieć, — ja o tych tam okolicznościach nie jestem uwiadomiony.
— Przecież wiem tyle, mówił Walek, że matka moja była w dalekiem pokrewieństwie z hrabiami Turowskimi.
— Z hrabiami Turowskimi? — znowu powtórzył kanonik spuszczając oczy na brewiarz, a kiedy to wiesz, musiało tak być.
— O ojcu zaś, o jego stanie, pochodzeniu, losach, nic nie wiem wcale... kończył Luziński, w papierach także nie znalazłem śladu...
— Nie ma śladu?... cicho szepnął ksiądz, to trudno kiedy śladu nie ma. Ja jestem stary, widzisz asindziej, pamięć osłabła bardzo, ludzi tyle mi się przed oczyma przesunęło, nic sobie prawie z dawnych dziejów przypomnieć nie umiem; nic! doprawdy, nic! Jedną bym ci dał radę, przeprosić Myliusa, boś go musiał bardzo obrazić, gdy aż do tego doszło, a to człek najpoczciwszy, najlepszy. On ci chyba potrafi coś powiedzieć, jeźli wie...
Walek, jakkolwiek niewielki znawca ludzi, spoglądając na księdza kanonika, mógł dostrzedz łatwo jego zakłopotanie pewne, zmięszanie, jakby walkę
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/151
Ta strona została skorygowana.