Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

słowa nawet. Dwór się odmienił, nowe przybyły osoby, starzy wymarli.
— Może nie wszyscy, przerwał Walek, spróbuję.
— Nie życzę, moje dziecko, odparł ksiądz, zrobisz jak chcesz, co do mnie, radbym cię odwieść od tego zamiaru upartego śledzenia. Ja nic nie wiem... nic się domyślać nie chcę, ale gdybyś też rozkopując groby, pytając umarłych, otrzymał odpowiedź bolesną, upokarzającą, przykrą...
— Wolałbym ja może niż niepewność, podchwycił Walek.
Kanonik zamilkł, gdy w ulicy żywy chód dał się słyszeć, i niespodzianie z za drzew ukazał się w słomianym kapeluszu doktór Mylius. Cofnął się aż, spostrzegłszy wychowanka swego, ale zmiarkował jakoś, pochylił się prędko do ramienia kanonika, i całując go szepnął mu:
— Muszę z jegomością dobrodziejem pomówić zaraz, by jeno nie było zapóźno...
Staruszek ścisnął go za rękę, i rzucił mu w ucho nawzajem:
— Nie zapóźno, i nie masz mi asindziej nic do powiedzenia, bądź spokojny.
Mylius odetchnął widocznie. Zostawało mu teraz raz wymknąć się jakoś tak, aby nie być zmuszonym rozpoczynać z Luzińskim rozmowy. Wziął kanonika pod rękę, i począł go prowadzić na bok, ale ks. Bobek nawrócił się, odszedłszy kilka kroków.
— Zostań ty tu, rzekł, muszę go odprawić.
Drepcząc posunął się ku ławce, przy której jak wkuty stał Luziński, i skłoniwszy siwą głowę, szepnął mu:
— Bądź zdrów, mój drogi, bądź zdrów, a może do zobaczenia, muszę się poradzić doktora, bo nie domagam...
Luziński żywo się pokłonił, jakby obrażony tą odprawą, i szybkim krokiem, gniewny, nie rzekłszy słowa popędził ku probostwu.
Doktór stał blady, patrząc gdy się przemykał,