Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Na umówiony dzień niepoczesna figurka pana Mamerta stawiła się w oznaczonym miejscu. Baron zawczasu przygotował się do traktowania. Usiłować oszukać lub przechytrzeć pana Mamerta było śmiesznem, postanowił zażyć go z innej beczki.
Postawiono butelkę wina, które się reńskiem zwało, za czem przemawiał jego kwasek więcej niż zapach krzemienisty, — podano ser szwajcarski, żydóweczka zamknęła drzwi, a baron rzucił się najprzód na szyję nieco zdziwionego tą czułością drewnianego człowieczka.
— Panie Mamercie Klaudzyński, rzekł, — jesteśmy ziomkami, rodziliśmy się na jednej ziemi, rodziny nasze w dawnych i przyjacielskich zostają z sobą stosunkach, otwarcie więc do ciebie mówię, wyciągając dłoń jako do rodaka, pomóż mi...
— Panie baronie dobrodzieju — ozwał się, chowając głowę jak był zwykł, gdy pokornego udawał pan Mamert, byłbym najszczęśliwszym, gdybym w czem mógł, ale w czem że ja, mizerna kreatura...
— No, no — dosyć tego, bądźmy szczerzy, rzekł baron, matka mnie wyprawiła tu na odgłos przez brata pańskiego jej udzielony, o posażnych hrabiankach. Jakkolwiek my nieźle stojemy majątkowo, wszelako od przybytku głowa nie boli, chcąc coś na świecie znaczyć, pieniądze są potrzebne.
— Nader potrzebne — dodał potwierdzająco Mamert.
— Otóż widzisz pan, mówił baron, w imie stosunków jakie nas łączą, odzywam się do was, jako do rodaka (baron powtarzał tego rodaka, znać wierząc w skuteczność zaklęcia) — objaśnicie mnie. Jest-li możliwem otrzymanie ręki jednej z hrabianek i — stanowczo co, co, co one mają?!
Nastąpiło głębokie milczenie, pan Mamert siedział spokojnie zadumany, spoglądając to na kieliszek, to na barona, oczekiwać się zdawał czegoś jeszcze więcej. Praktyczny młodzieniec pomiarkował się, iż niedostatecznie rzecz wyłuszczył.