Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

— Bo widzisz, panie Klaudzyński, dodał, pan jesteś zbyt rozsądny i wytrawny człowiek, abym pana próbował durzyć tem, że się zakochałem. Wiadomo panu, iż się już dziś ludzie nie kochają. Ożenek to interes, panie dobrodzieju, i godzi się koło niego chodzić jak około interesu, bacznie, pilnie, oględnie. Bądź otwartym. Wiem o tem, że pan rządzisz dobrami hrabianek, że masz dziesiąty grosz, no, i wygody z tego, że ci się nie może chcieć je wydać, bo byś na tem stracił, to rzecz jasna. Kochać ich znowu tak, abyś im poświęcał swoje dobro — nie możesz.
Mamert głowę schował głęboko, zgarbił się, zmalał, nic nie mówił, ale nie przeczył, patrzał w złotawy płyn kieliszka, oczekując co dalej będzie.
Baron ciągnął rzecz swoją.
— Widzisz tedy pan, że ja sądzę o tem rozsądnie, jak się należy, bez iluzyj. Ale, z drugiej strony, pomimo całej czujności hrabiny około hrabianek, prędzej, później, one w jakikolwiek sposób, znudzone, z domu wam uciekną.
Mamert ręką machnął i oczy tylko podniósł w niebo.
— Nie lepiej-że, kochany panie Mamercie, przewidując to ułożyć się z własną korzyścią? zapewniając sobie należne trudów wynagrodzenie, niż czekać aż piorun uderzy. A że uderzy, na to panu daję słowo uczciwego człowieka!
Przestraszone oczy pana Mamerta zwróciły się na barona.
— Daję wam jeszcze raz słowo honoru, iż na własne moje uszy (wypadkiem) słyszałem, jak hrabianka Iza zaklęła się, iż pójdzie za pierwszego lepszego, który się nawinie, byle raz uwolnić się z tych więzów.
Pan Mamert wciąż słuchał, potem wstał, westchnął, rozprostował się, ręką pogładził popiersiach, potarł czoło, utarł nos, i zwróciwszy się do barona, począł mówić tak cicho, że ledwie go było możno dosłyszeć.