Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

— Znając pańską familię — mam nadzieję — zwłaszcza, gdy tak szlachetne objawiasz uczucia, że mnie pan baron nie zdradzisz.
Obejrzał się.
— Daję panu słowo, jak grób milczę! zawołał baron, włażąc niemal na ramiona bojaźliwemu Klaudzyńskiemu, który się cofał.
— Otóż, co tu długo mówić. Widzisz pan, chociażby nawet... Ludzie tego nie rozumieją, zęby zjadłem pilnując ich dobra. Wszystko mnie winni. Ocaliłem tę fortunę. Trzysta korcy sieli tam, gdzie ja dziś sieję osiemset. Zdrowie straciłem dla nich, i klnę się panu, na moje sumienie nic nie zrobiłem dla siebie. Gdyby Turek sądził, to mi się za krwawe poświęcenie coś należy.
Pan Mamert mówił, jak widzimy i nie bardzo logicznie i począł od końca. Baron wysłuchał go cierpliwie.
— Ale do rzeczy, panie Klaudzyński — to wszystko prawda, pogadamy o tem. Co one mieć będą? Wszak posagi w ziemi.
— W ziemi! co za ziemia! jakie dobra! gleby, łąki, lasy! nadewszystko nieocenione lasy, a! lasy panie, sosny masztowe. Folwarki, zabudowania, młyny!
— Jakże to cenicie te dwie schedy?
Mamert się zamyślił.
— Powiedzieć milion, mało, dwa, możeby było za wiele, a kto wie? z lasami?
— A! gdyby to się z obydwoma można ożenić, zawołał, ręce zacierając baron.
— Druga, szepnął cicho Mamert, może nie wyjść za mąż. Będąc przy siostrze, wiadomo, są na to sposoby.
Baron żywo, gorączkowo zbliżył się do ucha Klaudzyńskiemu i coś mu szepnął takiego, że na bladą twarz jego rumieniec wywołał.
— Słowo honoru! rzekł głośno — dam na piśmie jeźli chcesz, to lepiej, ale pomóż mi szczerze, jako rodakowi.
A najprzód — którą brać?