Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

— Jeźli już pan baron jesteś tak łaskaw, zwłaszcza że wszyscyśmy śmiertelni (tu westchnął), po cóż robić dwustronną umowę, i mojego mizernego podpisu wymagać, kiedy w przyrzeczeniu swem wyrazić możesz, iż o tyle mi dasz, o ile sprawa się dokona? Mój dokument byłby zupełnie zbytecznym.
— To prawda, odparł baron stukając o stół, i gorączkowo śpiesząc związać się umową.
Żydóweczka weszła pewna, że obyczajem naszym, każą dać drugą wina butelkę, baron to z jej oczów i ruchu wyczytał, bo zaczęła od zabrania wypróżnionej.
— A no, rzekł, dobrego szampańskiego nam przynieś i arkusz papieru, i kałamarz i pióro.
Ostrożny bardzo Mamert, aby nie obudzić podejrzeń, dodał:
— Listowego papieru, kopertę, lak i pieczątkę.
Mrugnął oczyma baronowi.
— Tak, tak.
Żydóweczka odeszła.
— Cóż mi teraz radzisz? — spytał Helmold.
— Tsyt! tsyt! najprzód dziś, nie zwracając oczów na siebie, rozejść się. Potem, od tej chwili, pan baron mnie nie znasz, nie wiesz, nie gadasz do mnie.
— Dobrze.
— Gdy będzie co potrzeba, ja list pod adresem panny... panny Pauliny, złożę u Mordka Szpetnego, proszę się tu o niego dowiadywać. Ja im powiem o tem... Dziś, panie baronie, nic jeszcze nie umiem wskazać, oprócz że trzeba jutro, pojutrze do Turowa powrócić, na złe przyjęcie i kwasy się gotować, wszystko znosić, niewidzieć nic, niedomyślać się nic, gdy będą mówić, nierozumieć... Resztę pan i sam się domyśli.
Po cichu ścisnęli się za ręce.
Baron ani się spodziewał, że to mu tak łatwo przyjdzie, ale też nie wiedział o tem, że gdy pod oknem hrabianki Izy słuchał jej zaklęcia, pan Mamert nieopodal równie dobrze je pochwycił. Wylękniony tem postanowieniem panny, wolał natralnie umówić się