Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

coną dłoń, jakby zbawcę witał. Roger to doskonale zrozumiał, i począł przepraszać.
— Ale zmiłuj się, jestem najszęśliwszy, zawołał baron, niemając co robić, siadłem pisać do matki. Nic pilnego...
— Cóż tu u nas baron porabiasz?
— Otóż przyznam ci się, panie Rogerze, rzekł poufnie głos zniżając baron, że jestem w największym kłopocie. Zdaje się, mówiłem wam, iż mam tu w okolicy krewnych, przy tej zręczności odwiedzić chciałem poczciwego hrabiego Luisa... Myślałem, że to wszystko zbędę we dwa, trzy dni, tymczasem krewni wymagają w imię jakichś tam starych, zagmatwanych, głupich interesów, dłuższego pobytu. Chwycili mnie za poły, — niesposób się wyrwać, jestem w rozpaczy, prawdziwie w rozpaczy. We Lwowie kursa, mnie powracać potrzeba.
— Ale my na tem zyskujemy, rzekł Roger, bo dłużej cieszyć się będziemy jego miłem towarzystwem.
Baron westchnął.
— Wszystko to dobrze, ale kursa! Mam złotogniadą klacz, Ofelią, którą chciałem stawić, i sam myślałem prowadzić. Spóźnię się, niezawodnie spóźnię. Ofelii nie dam na dżokeja, bez siebie, i tracę, na tem, oprócz przyjemności wielkiej, jakie parę tysięcy reńskich, co najmniej.
Roger słuchał, jakby wierzył.
— A więc interesa jakieś? — spytał.
— Tak, niespodzianie, korzystają z mojej bytności, by je dokończyć. Matka obdarzyła mnie plenipotencyą.
— Jednakże do tego radybyście prawnika, lub przynajmniej wytrawnego człowieka potrzebowali...
— Nie wiem, rzekł zakłopotany baron.
— Jabym go wam nastręczył, rzekł Roger. Bywacie w Turowie, poradźcie się tamtejszego rządcy, jurysty i matacza jakich mało — Klaudzyńskiego...
Młodzi panowie spojrzeli sobie w oczy. Baron więcej z gniewu, że został odgadnięty, niż ze wstydu,