Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

zaczerwienił się jak wiśnia. Roger uśmiechał się. Na chwilę zamilkli oba, Helmold szukał w głowie wykrętu.
— Paradny jesteś, zawołał uderzając naiwnie niby rękami po kolanach, i śmiejąc się, radzisz mi, après coup, rzecz zrobioną. Ja wracam właśnie z narady z nim, bo Klaudzyński jest ze Lwowa, a matka u jego brata wyrobiła mi list do niego. Właśnie z nim mówiłem o moim interesie, ale to nie dla mnie człowiek, to nie jurysta, to sobie agronom, spekulant co trochę form liznął.
Roger z kolei złapany, zamilkł, uczuł się odparty, widział, że jeźli baron ma jakie plany, i osnuł intrygę, nie ma się z nią zwierzać ochoty. Postanowił go do muru przyprzeć.
— Wiesz, panie baronie, odezwał się ciszej, gdybym był na twem miejscu, korzystałbym z nader szczęśliwego skład u okoliczności.
— Jakiego?
— A no, dwie hrabianki bogate do wyboru.
— Ale czyż bogate?
— Pan Mamert by was o tem najlepiej mógł objaśnić, ja sądzę, że bogate.
— Tak, ale niezbyt młode, wcale nie ładne, a o ile z domu zmiarkować mogłem, nie radzi je wydać, i strzegą jak smoki ogrodu Hesperydów.
— Ba! zaśmiał się Roger. Smoki czasem śpią, jabłka zrywać się dają...
Znowu badawczo na siebie spojrzeli.
— Pan znasz hrabianki, panie Rogerze? spytał baron.
— Ja? zdaleka, parę razy widziałem je w towarzystwie, często widuję w kościele. Nie są ładne, ale ród znać, jest dystynkcya, przytem nie ma pono lepszych żon nad te, które wiele doznały przykrości w domu.
— Nie jest to pewnik, odezwał się baron, charakter kobiety nabiera cierpkości, której się potem niełatwo pozbywa, a kogo męczono, ten by rad swe męczarnie na drugich odemścić, i mąż pada ofiarą.