— Więc, odezwał się Roger, wcaleby wam na myśl nie przyszła żadna z hrabianek?
Baron spojrzał nań bystro.
— Nie, rzekł, dotąd... nie pomyślałem.
— Bardzo się z tego cieszę, zawołał Roger.
— Dlaczego?
— No tak, szczerze wyznaję, nie będę się z tem krył, widząc je tak opuszczonemi. Jesteśmy dobra szlachta, snuje mi się coś po głowie... kupujemy właśnie wioskę w sąsiedztwie. Cóżby mi szkodziło spróbować szczęścia?
— Zapewne, rzekł Helmold zadumany, zwłaszcza, że gdyby nawet mnie cóś podobnego do głowy przyszło, mamy przecie dwie, jest się czem podzielić.
— Z obcych tu nikt nie zajrzy, mówił Roger, rodzina stoi na straży, przyjedzie ktoś chyba jak wy, panie baronie, wypadkiem, to się go prędko pozbędą. Nie jestem zarozumiały. Myśmy szlachta choć stara, ale zubożała nieco, w innych może okolicznościach nie narażałbym się na odkosza, ale tu, panny znudzone, przyjmą każdego adoratora, a z familią...
— Familia nie dopuści, przerwał baron.
— Na to przecież są sposoby, dodał flegmatycznie Roger, nie trzeba nawet rachować na jej zgodę, trzeba się bez niej umieć obejść.
Tu zamilkł.
Zmierzyli się oczyma zapaśnicy, baron wszakże nie uznał właściwem zwierzać się panu Rogerowi, rozmowę postarał się obrócić w żart.
— Bawisz pan w miasteczku? zapytał Skalski.
— Nie wiem sam, chciałbym wyjechać jutro.
— A dziś program jaki?
— Żadnego, list do matki i spoczynek.
— To was zabiorę na herbatę do siebie.
Baron się zawahał trochę. Roger tembardziej nastawał, że wiedział, jaką tem przyjemność zrobi siostrze.
— Daję wam godzinę na napisanie listu, a potem przychodzę i zabieram gwałtem. Rodzice i siostra
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/180
Ta strona została skorygowana.