Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

do mizernej chaty włościańskiej, niż do domu mieszczanina. Dach jego zjadły dawno mchy i trawy na nim porosłe: ale się powygarbiany trzymał jeszcze, choć razem z chatą ku ziemi przysiadł. Okna jej leżały prawie na przyzbie; a okiennice dawno się zamykać nie mogły. Obok stojące chlewki i oborka nie były świeższe ani piękniejsze, dawno ich znać nie poprawiano. I nikt tu też nie zobaczył dzieci przed drzwiami, które najuboższe ożywić mogą schronienie, zawsze było pusto i smutno.
Znać mieszkańcy chałupy już zrozpaczyli, żeby kiedy podźwignąć ją mogli i siebie, z obojętnością patrzyli na upadek.
Późno nad wieczór, gdy już mrok padał, a niebo po dniach skwarnych czarnemi się zaczynało obłokami okrywać, szedł z miasteczka młody człowiek niby na przechadzkę, oglądając się często, czy go kto nie widzi, czy kto znajomy za nim nie idzie, a niekiedy to dzieci, to kobiet o coś pytając. Zdaleka pokazywali mu wszyscy tę chatę opuszczoną. Zbliżając się do niej powstrzymał kroku, patrzał, i na twarzy odmalowało się uczucie boleści aż do ironii posuniętej — uśmiechał się.
Był to Walek Luziński.
Od czasu zupełnego wyswobodzenia z pod opieki doktora, męczyła go coraz potężniejąc myśl, żądza odkrycia swego pochodzenia, rodziny i odsłonienia tajemnicy okrywającej sierocą kolebkę. Postanowił był udać się do Turowa na zwiady, chociaż tam wiele sobie obiecywać nie mógł i sam nie wiedział jak się obróci. Ale nimby tego dokonał, chciał wprzód spróbować czy w miasteczku nie znajdzie jakiej nitki przewodniej. W tym celu znalazłszy jakiś pozór, poszedł do magistratu przejrzeć księgi ludności i szukać w nich nazwiska Luzińskich. Znalazł je nadspodziewanie łatwo, ale rodzina ta dosyć liczna przed kilkudziesięciu laty; zupełnie była teraz wymarła, tak, że z niej pozostali tylko w spisie, dwoje starych Luzińskich i wnuczka. Obok nazwiska odszukał też Walek numer ich po-