sessyi, a po tych idąc wskazówkach, wieczorem, wstydząc się być widzianym, przysunął się pod nędzną chałupę, ostatni przytułek starych Luzińskich.
Długo błądził do koła, spodziewając się, że ktoś może wynijdzie z chaty, i że potrafi nie wchodząc do środka zawiązać rozmowę, ale — napróżno. Mrok padał coraz gęstszy, zwiększony chmurami, które się zewsząd powoli gromadziły, a koło dworku nikt się nie pokazał. Niecierpliwy, by się raz czegoś dowiedzieć, Walek odważył się wreszcie przestąpić próg i zajrzeć do wnętrza. Izba na lewo stała pusta, odarta, poczerniała, naprzeciwko drzwi tylko wisiał sam jeden obraz Chrystusa, pokazującego na bok przebity.
Gdy drzwi skrzypnęły, głos z alkierza spytał niewyraźnie — kto tam? Walek nie umiał inaczej odpowiedzieć, tylko: — obcy, podróżny.
— Czegóż wy tu chcecie? — odparł głos z alkierza, tu niedostaniecie nic, nawet wody. Stary z wnuczką poszli do lasu, a ja leżę chora, idźcie z Bogiem.
— Czy to dworek Luzińskich? — zapytał Walek.
— A juścić, a co wam do nich?
— Chciałem się o nich dowiedzieć?
— Dowiedzieć o Luzińskich, a co komu po nich? — mówił głos zbolały — co komu po nędzy?
Walek był w przykrem położeniu, i dalej byłby niewiedział, jak prowadzić rozmowę, gdyby po za nim nie otwarły się drzwi, a w nich ukazał się stary, przygarbiony dziad i blade piętnastoletnie dziewczę.
Dziad był okropny! taki, jakimi dzieci straszą, ogromny a przygarbiony, siwy, broda płatami czarna, jak okopcona, włos rozczochrany, pierś z pod koszuli zgrzebnej wyglądała jak bronz czerwony ciemna, stercząca kośćmi i guzami, w ręku trzymał kij, a na plecach w krzyż wisiała torba i króbka z grzybami. Oprócz tego przywiązaną miał wiązkę chrustu na ramionach, a dziewczę w wytartej, nie na nią robionej siermiędze, w szarej koszuli, podpasane paskiem czerwonym, w spódniczce sinej spłowiałej, nogi miało bose, a na głowie, na wypełzłych od słońca włosach jasnych, chustynkę ciemną bezbarwną.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/184
Ta strona została skorygowana.