Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

— A ja wam powiadam, że niewiem nic — rzekł w gniewie dziad — nic, nic.
Usiadł na ławie, głowę spuścił na piersi i milczał. Dzieweczka wyszła z alkierza.
— Dziaduś, ja ognia rozpalę i babce zgotuję trochę mleka, com za jagody przyniosła.
— Czekaj aż ten pójdzie, a z nim burza. W pioruny ognia palić nie można, dym pociągnie ogień z nieba, to jutro i głowy nie będzie gdzie przytulić. Czekaj.
Tymczasem błyskało strasznie i deszcz lał, jak z wiadra, na dworze zciemniało zupełnie, smugi tylko światła bladego, to różowego, to sinego, przelatywały przed oknami, i piorun bił po piorunie na staw, bór i trzęsawice.
Dziadowi pilno było pozbyć się gościa, wyzierał przez zakopcone okienko, oba milczeli. Walek nie śmiał już pytać, czekał rychło burza nieco przejdzie, aby do miasteczka powrócić.
Wtem dziada zawołał głos z alkierza, i stary mrucząc, poszedł do łóżka chorej, która znać całą słyszała rozmowę.
Do Walka też doszły wyraźnie z alkierza następujące wyrazy:
— Stary mój — stary, co ci? kto tam jest? za co się gniewasz? czego on chce? Po co obcemu być przykrym?
— A jak nim być nie mam — przerwał dziad — albo wiem kto i po co przyszedł mnie badać? Ilem razy milczał, nie żałowałem, a często wygadawszy się odpłakał. Gada trzy po trzy.
— Bądź cierpliwy, stary, i z ludźmi i z losem trzeba być cierpliwym, co pomoże się tak sierdzić?
— Boby sobie nigdy nie poszedł — rzekł dziad.
— A o cóż on cię pyta?
— Kto go wie? o Luzińskich — ile ich było, co się z nimi stało! O tych, co pomarli wie ino Bóg, a o tych co żyją i on już zapomniał.
Gdy tak szemrano w alkierzu, dzieweczka obawiając się znać nadchodzącej ciemności, wśród któ-